26. Doom II: Hell on Earth. Przypominamy najlepsze gry lat 90.
Spis treści
26. Doom II: Hell on Earth
To gra wyjątkowo podobna do „jedynki”, więc i zestarzała się w podobny sposób – dość paskudnie.
CZY WARTO TERAZ ZAGRAĆ?Podobnie jak w przypadku pierwszego Dooma – przyzwyczajonym do współczesnych standardów może wydać się absolutnie niegrywalna.
CZY GRĘ MOŻNA KUPIĆ?Przez Steama, ale można też zagrać z poziomu przeglądarki.
Dorównanie Doomowi – grze, która wyznaczyła nowe standardy w gatunku FPS-ów – było zadaniem piekielnie trudnym, a id Software chyba nie miało zamiaru ryzykować utraty opinii studia, któremu złe gry się nie zdarzają. Wydane rok po pierwszej części Hell on Earth zostało więc zrobione z hasłem „więcej, szybciej, mocniej, lepiej” na ustach. Diametralnych zmian w rozgrywce brak – to nadal rzeź z samotnym żołnierzem jako głównym bohaterem i tysiącami demonów w roli mięsa armatniego. Nieco usprawniono oprawę wizualną, wprowadzono sporo nowych przeciwników i rozbudowano tło fabularne – nie było to jednak nic, czego gracze by nie oczekiwali.
Największe poprawki wprowadzono w projektach poziomów, znacznie powiększonych, bardziej skomplikowanych i kryjących wiele sekretów, które czekały na wytrwałych z zacięciem do eksploracji. W zakresie broni zmieniło się niewiele – id Software dorzuciło jedynie dubeltówkę, nic jednak tak pomysłowego, by przebić BFG z pierwowzoru. Dużo pracy włożono za to w usprawnienie multiplayera, który teraz działał... może nie bez zarzutu, ale na pewno lepiej niż wcześniej. Tryb wieloosobowy pozwalał zarówno na walkę w kooperacji ze znajomym, jak i przeciw niemu. Sztuczna inteligencja dalej okazywała się „inteligencją” tylko z nazwy, bardziej rozbudowanych misji nie uświadczyliśmy... ale czy było to komukolwiek potrzebne? Hell on Earth to dodatkowa porcja Dooma, zachowująca wszystkie te elementy, które uczyniły oryginał pozycją kultową. Może to i lepiej, że tym razem id Software nie siliło się na innowacje.
25. Final Fantasy VII
Tak, ale spokojnie – powstaje odświeżona wersja, więc jeśli Square Enix wykona solidną robotę, „siódemka” będzie wkrótce odpowiadać współczesnym standardom graficznym.
CZY WARTO TERAZ ZAGRAĆ?Po raz kolejny radziłbym poczekać na remake – jeśli deweloperzy staną na wysokości zadania, poznamy historię z „siódemki” w znacznie ładniejszej oprawie, a bez większych zmian w rozgrywce i fabule.
CZY GRĘ MOŻNA KUPIĆ?W amerykańskich sklepach internetowych – choć ceny prawie dwie dekady po premierze nadal są bardzo wysokie.
Final Fantasy to jedna z najdłuższych serii w historii gier i jako taka musiała serwować zarówno arcydzieła, jak i kompletne niewypały. Wśród tych pierwszych króluje „siódemka” – nawet jeśli ktoś RPG z Kraju Kwitnącej Wiśni omija jak najszerszym łukiem, o tej produkcji Square słyszeć musiał. To jeden z absolutnie najlepszych tytułów na pierwsze PlayStation, na którą to konsolę deweloperzy przenieśli się ze względu na rozmiary swojego projektu. Zawiła historia, ciekawe postacie (z Sephirothem, jednym z najsłynniejszych czarnych charakterów interaktywnej rozrywki, na czele) oraz przynajmniej jeden wyciskający łzy moment – samo tło fabularne, przekazywane po części w świetnie wyglądających przerywnikach, mogło przekonać do sięgnięcia po Final Fantasy VII.
Co nie znaczy, że rozgrywka była tu drugorzędnej jakości – doczekała się nawet pewnych usprawnień w stosunku do poprzednich odsłon cyklu. Najważniejszym poddane zostały oczywiście walki, które po raz pierwszy widzieliśmy w efektownie wyglądającym trójwymiarze. Dużą rolę ponownie odgrywała eksploracja, odbywająca się w rzucie izometrycznym. Wszystkie te elementy, znane z wcześniejszych odsłon, tutaj zagrały na tyle dobrze, że bez cienia przesady można przypisać Final Fantasy VII zasługę spopularyzowania gatunku poza granicami Japonii. Z kolei Square (a potem Square Enix) od 1997 roku próbuje powtórzyć sukces „siódemki” w kolejnych częściach. Jak dotąd jednak nadal mu do tego daleko – bo i poprzeczkę zawieszono wyjątkowo wysoko.