22. Monkey Island 2: LeChuck’s Revenge. Przypominamy najlepsze gry lat 90.
Spis treści
22. Monkey Island 2: LeChuck’s Revenge
Pod względem grafiki, jeżeli gracie w oryginał. W odświeżonej wersji, która w zasadzie zmienia tylko oprawę wizualną, jest naprawdę dobrze.
CZY WARTO TERAZ ZAGRAĆ?„Czy warto”? Raczej trzeba, tym bardziej po wydaniu bardzo udanego remastera.
CZY GRĘ MOŻNA KUPIĆ?Z oryginalną wersją może być ciężko, odświeżoną z kolei możecie dostać niemal wszędzie.
Po sukcesie The Secret of Monkey Island tylko kwestią czasu było, kiedy ponownie trafimy na Małpią Wyspę. LucasArts nie próżnowało i postanowiło kuć żelazo póki gorące – kontynuację przygód pirata amatora Guybrusha Threepwooda otrzymaliśmy po nieco ponad roku od wydania pierwszej części. Ale w żadnym wypadku nie można było powiedzieć, że to skok na kasę graczy. LeChuck’s Revenge to produkcja, która pod względem fabuły, łamigłówek czy humoru nie ustępuje oryginałowi, czasem nawet go przerastając. Uproszczono m.in. interfejs, który dzięki temu stał się nieco bardziej intuicyjny, poza tym jednak formuła rozgrywki, która przyniosła studiu wcześniejszy sukces, pozostała niezmieniona – dalej przeszukiwaliśmy kolejne lokacje i rozwiązywaliśmy niekiedy naprawdę trudne łamigłówki.
Na korzyść LucasArts znowu przemówiło specyficzne poczucie humoru, dzięki któremu seria prezentowała bardzo lekką, zabawną wersję pirackiego życia. Sama rozgrywka też nie karała gracza za ewentualny brak umiejętności – nie mogliśmy zginąć, nie było także limitu czasowego dla poszczególnych zagadek. Swoje robili również doskonale pomyślani bohaterowie, z Guybrushem i LeChuckiem (tym razem w nieumarłej postaci) na czele. To prawdopodobnie najlepsza część serii Monkey Island, której można wybaczyć naprawdę sporo – chociażby brak większych zmian lub raczej dziwne zakończenie. O jej niesłabnącej sile świadczą bardzo wysokie oceny dla wydanej w 2010 roku odświeżonej wersji, która pozostaje oryginałowi wierna w niemal wszystkim poza oprawą wizualną.
21. Silent Hill
Niestety tak – rozgrywkę może obrzydzić zarówno strona wizualna, jak i sterowanie oraz lubiąca zaszaleć kamera.
CZY WARTO TERAZ ZAGRAĆ?Jeżeli nie zrażają Was wspomniane powyżej mankamenty. Ale równie dobrze można spróbować z „dwójką”, która poprzedniczce co najmniej dorównuje.
CZY GRĘ MOŻNA KUPIĆ?Ewentualnie w amerykańskich sklepach internetowych, ale tak czy siak – zachodu będzie naprawdę sporo.
Dla wielu graczy spotkanie z Silent Hill to przeżycie wyjątkowo ambiwalentne – niby nie da się ukryć, że to jeden z najlepszych horrorów i powinno się do niego wrócić, ale jednak... to jeden z najlepszych horrorów i dlatego wracać się do niego nie chce. Konami w 1999 roku uderzyło w najbardziej czuły punkt – strach przed nieznanym. Podczas przemykania spowitymi mgłą uliczkami i wąskimi korytarzami budynków w tytułowym miasteczku największym przerażeniem napawało nie starcie z przeciwnikiem, ale to, co działo się przed nim: narastające trzeszczenie w przenośnym radiu, ciemność wokół... Japończycy mogli pójść na łatwiznę i straszyć przy pomocy wyskakujących znienacka potworów, ale wówczas prawdopodobnie nie stworzyliby legendy interaktywnej rozrywki.
Sporą zasługę w kreowaniu niepowtarzalnego klimatu Silent Hill miały także... ograniczenia sprzętowe. Wszechobecny mrok oraz przede wszystkim mgła to efekt tego, że na pierwszym PlayStation trzeba było rozsądnie dawkować graficzne fajerwerki. A to nie jedyne problemy, z jakimi zmagali się twórcy. Kompozytora ścieżki dźwiękowej musiał zastąpić niedoświadczony jeszcze Akira Yamaoka, a połączenie japońskich wpływów z amerykańskimi naleciałościami nie przekonywało wszystkich w Konami. Ostatecznie jednak wizja, jaką zaproponowali deweloperzy – gry przerażającej w bardziej inteligentny sposób i wpływającej na emocje – zwyciężyła, bo Silent Hill okazało się sukcesem zarówno komercyjnym, jak i artystycznym. Co więcej, wydana dwa lata później kontynuacja dorównała oryginałowi, a według wielu nawet go prześcignęła.