70. Might & Magic X: Legacy. Top 100 gier RPG wszech czasów - najlepsze RPG-i, które trzeba znać
Spis treści
70. Might & Magic X: Legacy
Á propos Might & Magic X – oto i Legacy. Ledwie jedno miejsce wyżej od części siódmej! Nawet jeśli wokół tej gry nie urośnie (a nie zanosi się na to) taki kult jak wokół jej legendarnych poprzedniczek, to i tak należy jej się miejsce w naszym rankingu. Sztuką jest bowiem podnieść po kilkunastu latach ze stanu śmierci klinicznej serię, która niegdyś wyznaczała standardy, a na której po kilku niepowodzeniach postawiono krzyżyk, diagnozując ją jako beznadziejny przypadek. Oczywiście podnieść to jedno, a zrobić to w taki sposób, by pacjent trzymał się na nogach i potrafił robić fikołki, to drugie – a Niemcom ze studia Limbic udało się to znakomicie. Oby po zrobieniu Heroes VII starczyło im zapału na wysmażenie równie udanej „jedenastki”.
69. Kingdom Hearts
Skoro ujęliśmy tutaj Final Fantasy, nie mogło zabraknąć także przesławnej serii jej spin-offów, w których główny bohater zazwyczaj tłucze swoich wrogów wielkim kluczem i robi to w asyście bohaterów wyrwanych wprost z filmów Disneya. Tak, mowa o Kingdom Hearts, a dokładniej o pierwszej odsłonie tego cyklu, wydanej w 2002 roku na PlayStation 2. Oczywiście, szalony i świetnie zorganizowany crossover dwóch popularnych uniwersów to nie jedyny atut tej gry (choć prawdopodobnie największy). Na uwagę zasługuje także mechanika rozgrywki, oferująca więcej dynamiki i elementów charakterystycznych dla gatunku action-adventure niż Final Fantasy.
68. Jade Empire
Zakładam, że znaczna część graczy, gdyby kazać im wymienić dzieła studia BioWare z ostatniej dekady, bez wahania wymieni serie Mass Effect i Dragon Age oraz uzupełni je o Star Wars: The Old Republic. To, że Kanadyjczycy w tym czasie stworzyli także Jade Empire (w 2005 roku na Xboksa i w 2007 na PC), jest faktem popadającym coraz głębiej w zapomnienie – a szkoda, bo mamy tu pozycję unikatową. Rzadko zdarza się, by zachodni deweloperzy sięgali po chińską mitologię... i tworzyli w oparciu o nią dzieło tak wierne jej duchowi. Kto lubi BioWare’owskie podejście do fabuły i zręcznościowe systemy walki, powinien przyjrzeć się tej produkcji.
67. Drakensang: The Dark Eye
Kto bywał w minionych latach na konwentach fantastyki, swoją kopię Drakensanga na pewno ma – może nawet niejedną. Gra ta, szybko straciwszy na wartości i otrzymawszy funkcję upominku od Techlandu na każdą okazję, wkrótce po swojej premierze (w roku 2008) w wielu kręgach zyskała renomę szmatławego cRPG-a, nieudolnie naśladującego Baldur’s Gate w trzech wymiarach. Trudno o bardziej krzywdzącą ocenę dla dzieła niemieckiego Radon Labs.
Wyciągnięte z forum
To jedna z lepszych gier, w jakie grałem. Znakomity klimat, muzyka idealnie wpasowująca się w nastrój fantasy, ciekawa fabuła, interesujące misje, duża ilość wrogów. Dobrze, że rozgrywka nie polega jedynie na rozwalaniu wrogów, ale na scenariuszu. - LukasArt29
66. Dragon’s Dogma
Wydane w 2012 roku Dragon’s Dogma to twór niezwykły i – z racji braku sequela z prawdziwego zdarzenia – niepowtarzalny. Wyobraźmy sobie japońskiego Skyrima z widokiem TPP, w którym zaimplementowano system walki rodem z Dark Souls (względem tak mechaniki, jak i poziomu trudności), jednocześnie czyniąc go nieco bardziej dynamicznym i widowiskowym, zwłaszcza poprzez zastosowanie sekwencji rodem z God of War. No i mamy tu niespotykany nigdzie indziej system konstruowania drużyny, w którym tworzymy sobie jednego „pionka”, a resztę najmujemy od innych graczy, by potem samodzielnie kształtować u całej czeredy wiedzę, osobowość i umiejętności.
65. Darklands
Znamienne, że zawsze, gdy mowa jest o cRPG-u z akcją osadzoną w historycznych realiach, wypada nam opisywać takie realia jako „nietuzinkowe”. Dowodem na to, że ograniczenie roli magii i smoków nie musi wcale czynić gry mało ciekawą, jest Darklands – produkcja z 1992 roku, której akcja toczy się w wiernie oddanym XV-wiecznym cesarstwie niemieckim. Mamy tu swego rodzaju sandbox, w którym fabuła jest tak dobrze schowana i swobodnie poprowadzona, że gracz musi się nieźle natrudzić, by trafić na jej trop. Warto też zwrócić uwagę, że duża część rozgrywki toczy się w formie graficzno-tekstowej, niczym w popularnych „paragrafówkach”.
64. The Elder Scrolls IV: Oblvion
Pamiętacie pierwsze screeny z Obliviona? Pamiętacie opad szczęki, jaki nam wtedy zafundowała Bethesda? Oczywiście, gdy gra wyszła – w 2006 roku – już nie wyglądała aż tak pięknie (albo po prostu nikomu nie trafiła się okazja zagrać na komputerach NASA), ale i tak miała stać się dziełem wiekopomnym – zarówno pod kątem oprawy, jak i sandboksowości świata, questów czy systemu walki. Gdy wyszedł Skyrim, dość powszechne stało się deprecjonowanie tej gry, objawiające się zwłaszcza wyszydzaniem cukierkowego świata, skalowania poziomów... i zbroi dla konia. Nie twierdzę, że te zarzuty mijają się z prawdą, ale pamiętajmy, że Oblivion to wciąż piekielnie grywalny kawałek kodu.
63. Dragon Quest VIII: Journey of the Cursed King
Dragon Quest VIII z 2005 roku – pierwsza część serii, która nie otrzymała na Zachodzie tytułu Dragon Warrior – w zasadzie nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym w mechanice rozgrywki czy koncepcji fabularnej na tle produkcji opisanych do tej pory – ot, jRPG z widokiem TPP i losowymi potyczkami w turach. Oczywiście, brak wielkiej oryginalności nie oznacza braku jakości – a odmówić „Podróży Przeklętego Króla” tej ostatniej byłoby co najmniej zbrodnią. Wszak nie bez powodu omawiany tytuł jest po dziś dzień najlepiej sprzedającą się grą na PS2 w Japonii. No i jest jeden element, którym Dragon Quest na pewno się wyróżnia – urocza grafika doprawiona techniką cel-shading.
62. Lands of Lore: The Throne of Chaos
Odniósłszy sukces serią Eye of the Beholder, studio Westwood kuło żelazo póki gorące, a efektem tego było zapoczątkowanie niedługo potem Lands of Lore – kolejnego cyklu drużynowych cRPG-ów w realiach fantasy z widokiem FPP i skokowym systemem poruszania się. Twórcy wyciągnęli wnioski z popełnionych błędów i udoskonalili technologię (wprowadzając np. płynne przejścia w ruchu), czego efekt widać nawet tutaj – czternaście pozycji w górę względem Eye of the Beholder w naszym notowaniu. Szkoda tylko, że twórcy zapatrzyli się w technologię i skierowali w kolejnych częściach w stronę RPG akcji.
61. Icewind Dale II
I tak oto dotarliśmy do pierwszego – a raczej ostatniego – wielkiego izometrycznego cRPG-a przełomu XX i XXI wieku, wyprodukowanego przez studio Black Isle. Icewind Dale II z 2002 roku stanowi dobry przykład tego, że deweloperzy potrafią brać sobie krytykę graczy do serca. Jeśli ktoś mimo kapitalnego klimatu odbił się od „jedynki”, odkrywszy, że to w zasadzie hack’n’slash ubrany dla niepoznaki w ciuszki złożonej mechaniki Dungeons & Dragons, „dwójka” miała dla niego do zaoferowania więcej dialogów, eksploracji itp. Nie bez znaczenia było także zastosowanie trzeciej edycji zasad D&D, co zaowocowało znacznie bardziej rozbudowanym – i przeto fajniejszym – systemem budowania postaci.