autor: Michał Pajda
The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Singlowe gry, w które warto grać po napisach
Spis treści
The Legend of Zelda: Breath of the Wild
- Gatunek: wszystkiego po trosze
- Zagraj, jeśli: nie przeraża Cię myśl o ogromnym sandboksie z miliardem rzeczy do zrobienia...
- Nie graj, gdy: masz rodzinę, dom, życie towarzyskie i kredyt do spłacenia
- Gry podobne: Assassin’s Creed: Odyssey
The Legend of Zelda – seria gier wideo, którą Robin Williams miłował do tego stopnia, że swoją córkę nazwał... Zelda właśnie – doczekała się w 2017 roku kolejnej, najnowszej na tę chwilę odsłony o podtytule Breath of the Wild. Nowe przygody Linka (dla niewtajemniczonych: protagonista odziany w zielony kombinezon to nie Zelda – nie pytajcie, to zbyt skomplikowane) z miejsca podbiły serca graczy na całym świecie. Nie inaczej było z recenzentami, których nogi z zachwytu powyginały się w precle – również w naszym serwisie przy recenzji tego tytułu widnieje zasłużona dziesiątka.
The Legend of Zelda: Breath of the Wild jest jednak czymś więcej niż tylko sandboksem. To nie „gra z otwartym światem”, tylko raczej „wirtualny świat, którego bohater jest częścią”. Samą przygodą okazuje się tutaj zwiedzanie krainy Hyrule – tak nazywa się piękny ląd, który przychodzi nam zbadać wzdłuż i wszerz – której przemierzanie nie jest podyktowane żadnym znacznikiem na minimapie (te możemy oczywiście ustawiać sami, niemniej zadania nie poprowadzą nas za rączkę jak w dzisiejszych tytułach, które przechodzą się same).
Szybko przekonujemy się, że w Breath of the Wild najważniejszymi elementami są właśnie eksploracja oraz wykonywanie przez protagonistę przeróżnych intuicyjnych czynności – jak chociażby rąbanie drew, by móc rozpalić ognisko. Najlepsze jest jednak to, że przygoda – w myśl zasady, iż w tego typu grach zabawa nabiera rozpędu po przewinięciu napisów końcowych – rozpoczyna się dopiero w endgamie. Wtedy to właśnie mamy czas na ukończenie pozostałej mnogości zadań pobocznych i wyzwań (również tych, które narzucimy sobie sami). Najważniejsze jest to, że to od gracza zależy kolejność ich zaliczania – w końcu przestajemy być traktowani jak baran, któremu trzeba na mapie narysować linię z punktu A do punktu B, bo inaczej zabłądzi między questami.
Zeldzie warto też przyjrzeć się z innego powodu – to produkcja dopracowana w sposób charakterystyczny dla japońskich specjalistów z Nintendo, którzy dłubali przy Breath of the Wild z precyzją godną konsumpcji z użyciem pałeczek. Trudno więc doszukać się tu problemów natury technicznej. Gra jest olbrzymia, a jej rozmiary potrafią przytłoczyć nawet najbardziej zaprawionych w boju miłośników sandboksów – nie zmienia to jednak faktu, że niemal niemożliwe jest natknąć się tu na jakiekolwiek błędy, niedociągnięcia i wpadki deweloperskie.