Rambo: The Video Game. Polskie krapy – o tych grach lepiej zapomnieć
Spis treści
Rambo: The Video Game
Rambo: The Video Game nawet na materiałach promocyjnych wygląda co najwyżej przeciętnie (a te były przecież odpowiednio podrasowane).
- Data premiery: 21 lutego 2014
- Producent: Teyon
Tworzenie gier na podstawie legendarnych marek nigdy nie jest prostym zadaniem, ale mamy dziwne wrażenie, że w przypadku Rambo: The Video Game deweloperzy z krakowskiego studia Teyon poddali się już na starcie. Ich produkcja w żadnym momencie nie daje jakiejkolwiek nadziei na to, że może okazać się godnym następcą kultowego cyklu filmów akcji, z którego zapożyczyła fabułę, głównego bohatera oraz pomysły na plansze. Efektem jest dramatycznie słaba pierwszoosobowa strzelanka na szynach, w której wkład własny gracza ogranicza się wyłącznie do celowania, pociągania za spust i chowania się. Po drodze pojawiają się jeszcze sekwencje QTE, mające nadać zabawie trochę kinowości, ale nieszczególnie urozmaicają one rozgrywkę.
Zamiast kupować Rambo: The Video Game lepiej zrobić jedną z trzech rzeczy (zakładam, że ktoś kocha Rambo i/lub bardzo chce do czegoś postrzelać): obejrzeć całą grę na YouTubie, obejrzeć wszystkie cztery filmy (co i tak zajmie dużo więcej czasu niż dwukrotne przejście gry!) albo znaleźć ostatni istniejący salon gier w mieście i kupić masę żetonów celem ponownego zaliczenia Virtua Cop. A tak w ogóle najlepiej będzie pójść na trzygodzinny spacer, bo przecież zbliża się wiosna i jest coraz cieplej.
Cytat z recenzji autorstwa Filipa „fsm” Grabskiego
Deweloperzy zadbali na szczęście o to, byście zdążyli zobaczyć napisy końcowe, nim pośniecie z nudów. Rambo: The Video Game jest żałośnie krótkie. Za równowartość czterdziestu dolarów (oczywiście w momencie premiery, bo potem gra szybciutko trafiła do koszów w supermarketach) dostawaliśmy nieco ponad trzy godziny rozgrywki. Chętni mogli ewentualnie spróbować zmierzyć się z dodatkowymi wyzwaniami, ale nie wiem, czy ktoś z własnej woli chciał wracać do tej pozycji. A jak to wyglądało! Teyon najwidoczniej uznało, że skoro już zabiera się za przedstawiciela gatunku, który był najbardziej popularny w latach 90. ubiegłego wieku, to oprawa musi zgadzać się z tamtymi czasami. Szczególnie widać to w przypadku modeli postaci i ich twarzy, które wzbudzałyby uśmiech politowania, gdyby nie przyklejona do pudełka cena.