autor: Adam Bełda
Innego końca sieci nie będzie. Teoria martwego internetu
Heroldem przemian technologicznych i społecznych, jakie czekają nas w XXI wieku, jest powolna śmierć internetu. Spokojnie, nie chodzi mi o dosłownie rozumianą śmierć, tylko raczej o powolne wysysanie życia z tego niegdyś pełnego wigoru miejsca.
Świat się zmienia. Coraz szybciej. Skok cywilizacyjny, jaki ludzkość wykonała w ciągu ostatnich stu lat, jest tak naprawdę trudny do wyobrażenia. Spróbujmy przenieść się w lata 20. zeszłego wieku, czasy, w których kluczowe dla współczesności osiągnięcia technologii albo nie istnieją, albo dopiero raczkują. Samochody są nowinką technologiczną, dostępną w masowej produkcji od zaledwie kilkunastu lat. Silnik odrzutowy, a co za tym idzie – samolot w postaci, jaką znamy dzisiaj, – jeszcze nie został wynaleziony. O komputerach oczywiście można tylko pomarzyć. Możemy za to być świadkami narodzin Marilyn Monroe, pogawędzić z Johnem R.R. Tolkienem czy Howardem Philipsem Lovecraftem oraz uczestniczyć w zbiorowym przepracowywaniu traumy wielkiej wojny, mając nadzieję, że nic podobnego – a już na pewno nie wojna większa i bardziej okrutna – się już nie wydarzy.
Treści premium wymagają więcej czasu i wysiłku i mogą powstawać głównie dzięki Waszemu wsparciu jako czytelników GRYOnline.pl. Jeśli chcecie czytać podobnego rodzaju treści, rozważcie kupno abonamentu!
Prawo przyspieszających zwrotów
Ważny głos w polemice, czy rozwój ludzkości faktycznie przyspiesza, czy jest to tylko złudzenie związane z uproszczonym postrzeganiem wydarzeń sprzed wieków, stanowi sformułowane przez Raymonda Kurzweila prawo przyspieszających zwrotów. Zakłada ono, że w istocie proces ten postępuje w tempie wykładniczym, a więc coraz szybciej. Miałoby to być spowodowane tym, iż następujące po sobie odkrycia kumulują się i stanowią bazę dla jeszcze szybszego dokonywania kolejnych. Kiedy dana technologia osiągnie swój naturalny limit, pojawia się nowy paradygmat (np. przejście z komputerów lampowych na tranzystorowe, a później na oparte na układach scalonych) pozwalający na jeszcze większą dynamikę jej ewolucji. Zainteresowanych tą koncepcją odsyłam do nieco już nieaktualnej, ale wciąż niesamowicie stymulującej intelektualnie książki Nadchodzi osobliwość czy jej duchowej następczyni z tego roku Osobliwość coraz bliżej.
Dzisiaj wydaje się to odległą przeszłością, ale przecież sto lat to nie jest długi okres w kontekście historii świata. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają te czasy – albo mogliby je pamiętać, gdyby wiek nie zatarł tych wspomnień w ich umysłach. Można więc całkiem bezpiecznie założyć, że i obecnie w ciągu okresu możliwego do przeżycia przez człowieka Ziemia zmieni się nie do poznania. Jednej z tych zmian właśnie jesteśmy świadkami.
Oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła
Heroldem przemian technologicznych i społecznych, jakie czekają nas w XXI wieku, jest powolna śmierć internetu. Ktoś mógłby powiedzieć: „To bzdura! Internet rozwija się jak nigdy, gdzież mu tam do emerytury, a ty posyłasz go do grobu!”. Spokojnie, nie chodzi mi o dosłownie rozumianą śmierć, tylko raczej o powolne wysysanie życia z tego niegdyś pełnego wigoru miejsca.

Jak pewnie nietrudno się domyślić, jestem zdania, że jako ludzkość stoimy u progu być może największej rewolucji, jaka kiedykolwiek miała miejsce. Porównać mogę ją z popularyzacją smartfonów, ale potencjał, jaki w niej drzemie, oceniam na znacznie większy. A o co konkretnie mi chodzi? O powstanie i upowszechnienie generatywnej sztucznej inteligencji, która powoli staje się na tyle zaawansowana, że możliwe jest zastosowanie jej na dużą skalę w zadaniach komercyjnych. Od dość dawna wiemy, że jeśli komputer jest w stanie zrobić z grubsza to samo co człowiek, to pewnie zrobi to szybciej – przekonały się o tym chociażby osoby (co ciekawe, ze względu na ówczesne uwarunkowania kulturalne – głównie kobiety) wykonujące obliczenia na potrzeby badań naukowych czy operacji wojskowych. Dodatkowo maszyna jest tańsza w utrzymaniu niż pracownik, nie męczy się i można ją łatwo zduplikować.
Taktowanie mózgu?
Podczas gdy obecnie dostępne dla masowego użytkownika procesory są w stanie wykonywać miliardy operacji w ciągu sekundy, ludzka komórka nerwowa potrafi przesłać dalej sygnał w tym samym czasie jedynie kilkaset razy. Ograniczenie to wynika głównie z mechanizmu przewodzenia – o ile iglica potencjału czynnościowego może trwać milisekundę, tak okres refrakcji, czyli następującej potem niewrażliwości na bodźce, już kolejne kilka do kilkudziesięciu. Oczywiście nie da się przełożyć tego jeden do jednego na wydajność obu systemów, gdyż każda komórka ludzkiego mózgu jest niezależną jednostką obliczeniową, może więc pracować w tym samym czasie, zaś współczesne procesory wyposażone są w zaledwie kilkanaście rdzeni, co pozwala im na równoczesną obsługę nieco ponad dwudziestu wątków. Pod tym względem funkcjonowanie mózgu lepiej byłoby porównać do pracy karty graficznej, nie bez powodu więc to często ten komponent uczestniczy w obliczeniach potrzebnych do działania sztucznej inteligencji.
Do tej pory wykorzystywaliśmy komputery tylko w zadaniach, do których zastosować można było konkretne, opracowane wcześniej przez programistów algorytmy. Owszem, maszyna mogła dokonać tysięcy obliczeń w czasie krótszym niż mgnienie oka, jednakże tylko wówczas, gdy dało się jej dokładne instrukcje, precyzyjnie określające krok po kroku, jak wykonać zadanie. Jeśli program był niedokończony albo zawierał błędy – cóż, trzeba było go przebudować. Albo wydać 10 grudnia 2020 roku i liczyć, że nic się nie stanie.
Klasycznie napisany program komputerowy nie jest w stanie dynamicznie reagować na zmieniające się warunki. Nie jest więc w stanie symulować kreatywności ani... głupoty. Stworzenie generatora shitstormów w mediach społecznościowych byłoby pewnie możliwe bez odwoływania się do najnowocześniejszych technologii, ale byłby on na tyle niskiej jakości, że prawdopodobnie nie udałoby się nikogo oszukać. Syntetyczny trolling zawsze byłby zlokalizowany, rozpoznany i zignorowany. Dzisiaj jednak mamy dostęp do narzędzi, które w ułamku sekundy potrafią wygenerować zarówno chwytliwe hasło marketingowe czy obrazek Jezusa zbudowanego z krewetek, jak i paszkwil na przeciwnika politycznego.
Test Turinga
Wybitny matematyk i pionier informatyki Alan Turing zaproponował w 1950 roku test mający symbolicznie wytypować prawdziwie „myślące” sztuczne inteligencje. Miał on polegać na tekstowej konwersacji sędziego z grupą rozmówców, wśród których byliby zarówno ludzie, jak i programy komputerowe. Jeśli maszynie udałoby się oszukać sędziego, by ten pomyślał, że rozmawia z prawdziwym człowiekiem, byłoby to uznane za sukces. Odpowiednia proporcja podejść udanych do nieudanych świadczyć miała o zaliczeniu testu. Doniesienia o tym, że takie sztuczne inteligencje udało się stworzyć, pojawiały się już w drugiej dekadzie obecnego wieku, a w ostatnim czasie znacznie przybrały na sile. Obecnie możemy już bez większych kontrowersji uznać, że istnieją modele językowe, które przeszły test Turinga, w tym np. popularny ChatGPT. Ciekawe jest to, że w powieściach science fiction tworzonych w poprzednim stuleciu często pojawiało się określenie „maszyny turingowe”, traktowane jako synonim przełomu i czegoś, co wymyka się dotychczasowym schematom. A kiedy prawdziwe maszyny turingowe są wśród nas, my po prostu wzruszamy ramionami i pytamy ich, jakie pyszne danie przygotowałyby pani Krysi z papryki chili, bitej śmietany i karmy dla kota...
Tak, zostaliśmy zdetronizowani. Już nawet do najbardziej ludzkiego z ludzkich zajęć, ukoronowania dziesięciu tysięcy lat rozwoju cywilizacji, czyli pisania bzdur w internecie, człowiek jest zbędny.
Zostało jeszcze 75% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie