Nieoszlifowana klasyka. Gry pełne błędów, które pokochali gracze
Nie każda klasyka interaktywnej rozrywki trafia na sklepowe półki w idealnym stanie technologicznym. Czasami to właśnie produkcje najmniej dopracowane zdobywają serca graczy swoją historią i klimatem, potrafiącym odwrócić uwagę od wszechobecnych błędów.
Spis treści
Doskonale rozumiemy, że tworzenie gier nie jest proste. Każdy wyjątkowy tytuł to lata pracy dziesiątek, a czasem i setek specjalistów. To medium interaktywne – a przez to bardziej złożone i skomplikowane niż wszystkie inne. Stąd też trudno się dziwić, że w większości wydawanych obecnie produkcji występują pomniejsze niedociągnięcia. Zdarzają się opóźnienia w doczytywaniu tekstur, dziwne zachowania sztucznej inteligencji, spadki płynności, glitche... To całkowicie zrozumiałe. Ale jest też inny gatunek gier wideo – pozycje, w których bugi czają się wszędzie, a każdy z nich może potencjalnie usunąć nam zapis lub wyrzucić do pulpitu. Zazwyczaj są one natychmiast wyłapywane i piętnowane przez niezbyt wyrozumiałych graczy i recenzentów.
Raz na jakiś czas trafia się jednak błąd w systemie. Gra, w której nie można się nawet ruszyć, by nie wpakować się na mniejszą lub większą minę, zyskuje gigantyczną popularność. Takie tytuły potrafią sprawić, iż przymykamy oko na ich liczne niedociągnięcia, by zachwycać się atmosferą, grafiką czy historią. Słowem, są to dzieła, których grywalność powoduje, że ignorujemy kolejne wpadki ich autorów.
Zanim zagłębicie się w nasze zestawienie tych nieoszlifowanych diamentów – kilka uwag. Wykluczyliśmy – z oczywistych chyba powodów – gry, których zła sława zrodziła się jeszcze w czasach wczesnego dostępu. Postanowiliśmy też wyrzucić z listy produkcje, które popularność i sympatię graczy zdobyły dopiero po połataniu – bo i co to za osiągnięcie.
Aktualizacja – w październiku 2020 roku wróciliśmy do tego artykułu i dopisaliśmy na ostatnich stronach dwie kolejne pozycje. Jedną z nich gracze pokochali bez wątpienia, a drugą? Tutaj kwestia jest bardziej złożona. Pod nieobecność autora tekstu dodatkowe tytuły przedstawił Marcin Strzyżewski.
A – i nie liczcie na Symulator kozy. Tam bugi nie przeszkadzają, one są po prostu główną atrakcją.
Zapraszamy do lektury!
The Elder Scrolls II: Daggerfall
Stwierdzić, że wydany w 1996 roku Daggerfall wyprzedzał swoją epokę, to horrendalne niedopowiedzenie. Druga część cyklu The Elder Scrolls w niektórych aspektach zawstydziłaby nawet współczesne wysokobudżetowe gry RPG! Tysiące miasteczek, dziesiątki tysięcy postaci niezależnych, ponad sto tysięcy kilometrów kwadratowych terenu do eksploracji, kilkanaście klas wraz z możliwością tworzenia własnych, masa gildii, zakonów, religii i królestw, składających się na skomplikowaną siatkę powiązań. Jeśli chodzi o poziom rozbudowania świata, produkcja Bethesdy nadal nie ma sobie równych i nawet dziś budzi podziw konkurencji.
Niestety, skalę tę osiągnięto sporym kosztem. Wszelkie niedociągnięcia i błędy pojawiały się w drugiej odsłonie The Elder Scrolls na tyle notorycznie, że tytuł zyskał przydomek „Buggerfall”. I nie mówimy tu jedynie o zabawnych, niewinnych potknięciach, a o defektach uniemożliwiających dalszą zabawę. Zdecydowanie najsłynniejszym było wypadanie poza granice przedstawionego świata – bug, który nie został naprawiony w żadnym z licznych patchy. Wśród zasługujących na wymienienie niedoróbek znalazł się też scenariusz, w którym nowo wykreowana postać miała na starcie ujemne punkty życia i wymagała kilku dni odpoczynku przed rozpoczęciem przygody. Pojawiały się również rozmaite problemy z mechaniką skoków, pozwalające np. na wykonywanie wielkich susów na powierzchni wody. Bethesda oraz fani Daggerfalla starali się przez lata naprawić grę, ale nawet po intensywnym łataniu niedoskonałości wciąż jest masa – i chyba stanowią już one pewną część uroku tej wiekowej produkcji.
Tych, którzy w Daggerfalla chcieliby zagrać, ale odstrasza ich wyjątkowo niedzisiejsza oprawa graficzna, ucieszy zapewne wiadomość, że fani oryginału postanowili przenieść drugą odsłonę The Elder Scrolls na silnik Unity. Prace są już całkiem zaawansowane. Pod koniec ubiegłego roku twórcy ogłosili, że odświeżoną grę da się już przejść od początku do końca. Wiadomo, nie jest to produkcja o oprawie na miarę Skyrima, ale wygląda zdecydowanie lepiej od pierwowzoru. Tytuł można już przetestować, jednak do finału droga jeszcze daleka. Ciekawe, czy na Unity Daggerfall też będzie mieć takie zatrzęsienie błędów...