15. Return of the Obra Dinn. Najlepsze gry 2018 roku – wybór redakcji
Spis treści
15. Return of the Obra Dinn
Lucas Pope swoim najnowszym projektem udowadnia, że sukces jego Papers, Please nie był przypadkowy. Return of the Obra Dinn to świetny przykład tego, jak ogromny potencjał drzemie w grach niezależnych z unikatową wizją. Wystarczy rzut oka na dowolne wideo czy obrazek z tego tytułu, by od razu rozpoznać ten niesamowity, dziwny styl graficzny, przywołujący na myśl klasykę z ubiegłego wieku. Ale oprawa wizualna to tylko jeden z aspektów, które czynią tę pozycję prawdziwym dziełem sztuki.
Deweloper zadbał bowiem o autentycznie fascynującą historię, stawiającą nas w roli śledczego próbującego rozwiązać zagadkę zaginionego statku, który po latach powrócił do portu bez załogi. W każdym zakamarku tego okrętu czeka na nas tragedia i intryga, pokazana jednak w stonowany, nieodwracający uwagi od głównego zadania sposób. To kolejne kroki w stronę rozwikłania tajemnicy są tutaj podstawową atrakcją, a twórca szanuje inteligencję graczy, pozwalając im samym łączyć wskazówki i nie pomagając natrętnie za każdym razem, gdy zatniemy się na dłużej niż minutę.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W RETURN OF THE OBRA DINN
Bo to jedna z niewielu gier, w których naprawdę wcielamy się w detektywa. Żeby rozwiązać tajemnicę statku Obra Dinn, musimy obserwować otoczenie i zwracać uwagę na detale. Kim jest ta osoba? Co się z nią stało? Co ją łączyło z tą drugą postacią? W tej grze bohater nie zacznie myśleć na głos, kiedy się zatniemy, a w dzienniku nie znajdziemy podpowiedzi. Za to nie zdziwcie się, kiedy to Wy, gracze, zaczniecie mamrotać swoje dedukcje pod nosem i notować wszystkie strzępki informacji.
14. Yakuza 6: The Song of Life
Nie ma chyba osoby, która po zagraniu w tę grę nie nabrałaby do niej osobistego stosunku. Yakuza 6: The Song of Life to produkcja niezwykle specyficzna, zarówno z bardziej, jak i mniej chwalebnych powodów. Malkontentom z pewnością nie spodoba się malutki otwarty świat, w dodatku ogrodzony ordynarnymi niewidzialnymi ścianami, nieszczególnie rozbudowany system walki czy ograniczenia w sterowaniu...
Jeśli jednak przymknąć oko na te bynajmniej nie mało istotne mankamenty, otrzymujemy fenomenalnie napisaną i odegraną historię, z której aż wylewa się wyjątkowy klimat współczesnej Japonii. Przerywniki filmowe ogląda się momentami jak najwyższej jakości kino gangsterskie, a w losy poszczególnych postaci – nawet nie znając poprzednich części – angażujemy się w trymiga. O ile oczywiście nie damy się od nich odciągnąć którejś z niezliczonych minigier czy misji pobocznych, przy jakich możemy spędzić tu mnóstwo godzin. Baseball, karaoke, nurkowanie, wyciskanie na siłowni, podrywanie dziewczyn na czacie – jedyne, czego w Yakuzie 6: The Song of Life brakuje, to nuda.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W YAKUZĘ 6: THE SONG OF LIFE
Yakuza to nadal stosunkowo niszowa seria – moim zdaniem kompletnie niezasłużenie. To nie tylko świetne „chodzone bijatyki” z otwartym światem, ale przede wszystkim produkcje mogące zaoferować rozbudowaną fabułę, która porusza poważne tematy i pełna jest arcyciekawych postaci.
Bardzo cieszy mnie, że Yakuza 6 okazała się świetnym zwieńczeniem przygód Kazumy Kiryu i pożegnaniem postaci, której losy mogliśmy śledzić nieprzerwanie od 2005 roku. Jak na finałowy rozdział przystało, nie zabrakło wzruszających momentów, ale również wywołujących uśmiech na twarzy spotkań z dawnymi przyjaciółmi. To obowiązkowy zakup dla fanów serii, aczkolwiek pozycja ta może też zainteresować nowych graczy i skusić ich do przetestowania poprzednich części cyklu. Do zobaczenia, Kiryu.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W YAKUZĘ 6: THE SONG OF LIFE
Siódma (licząc również Yakuzę Zero) odsłona popularnego cyklu to jednocześnie koniec istotnego rozdziału w historii serii i początek zupełnie nowego. Koniec, gdyż jest to pożegnanie z Kazumą Kiryu – dotychczasowym głównym bohaterem całej sagi, który otrzymał godny, wzruszający finał podsumowujący dekady jego losów i walk. Początek, gdyż napędzający przez lata poprzednie odsłony silnik w końcu został zastąpiony nową technologią, dzięki której gra wyraźnie wyładniała i sporo się w niej pozmieniało.
Nie wszystkie z tych zmian wyszły jej wprawdzie na dobre – boli chociażby mocne okrojenie systemu walki – ale łatwo przymknąć oko na drobne problemy, gdy w zamian dostaje się świetną opowieść z wyrazistymi bohaterami, do tego osadzoną w fenomenalnie odtwarzających ducha współczesnej Japonii lokacjach. No i tradycyjnie dla serii – tony kapitalnych minigier, z karaoke i pełną wersją Virtua Fightera 5 na czele.
Michał „Czarny Wilk” Grygorcewicz