17. Battlefield 5. Najlepsze gry 2018 roku – wybór redakcji
Spis treści
17. Battlefield 5
Kampania marketingowa Battlefielda V, począwszy od kontrowersyjnego pierwszego zwiastuna aż po budzące wątpliwości beta-testy, była jedną z największych branżowych katastrof ubiegłego roku i położyła się cieniem na wizerunku samej gry. Ta jest natomiast wyjątkowo solidną produkcją, bo EA DICE nie zapomniało, jak robić porządne pierwszoosobowe strzelanki. Kampania wprawdzie mocno zawodzi, szczególnie w porównaniu z angażującymi, choć krótkimi, historiami z poprzedniej odsłony, ale sercem tej serii zawsze była rozgrywka wieloosobowa.
I tutaj Battlefield V sprawia więcej frajdy niż jakikolwiek FPS z ubiegłego roku. Przede wszystkim za sprawą samej mechaniki strzelania, którą Szwedzi opracowali perfekcyjnie, ale i dzięki pomniejszym usprawnieniom: naciskowi na współpracę z towarzyszami z drużyny, mniejszej ilości amunicji, świetnemu modelowi zniszczeń, bardziej zróżnicowanym mapom i nowemu trybowi, czyli doskonale zaprojektowanym Wielkim Operacjom. Pod względem zabawy, jaką zapewnia podczas potyczek sieciowych, tytuł ten kładzie na łopatki innych zeszłorocznych przedstawicieli gatunku.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W BATTLEFIELDA 5
Żeby wziąć udział w rozpaczliwych walkach o zrujnowaną katedrę, małe norweskie miasteczko i francuskie bagna. To nie jest taka II wojna światowa, jaką znamy z najbardziej popularnych klisz, a wierność historyczna występuje tu w śladowych ilościach. Łatwo jednak o tym zapomnieć, kiedy w trybie Breakthrough (gram tylko w nim i dobrze mi z tym) rzucamy się szczupakiem pod flagę, żeby nie pozwolić przejąć sektora, albo zachodzimy tygrysa z pancerfaustem. To wciąż po prostu Battlefield, strzelanka wojenna, która łączy skalę, realizm i uproszczenia we właśnie takich proporcjach, jakie dają dobrą zabawę.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W BATTLEFIELDA 5
Lubienie nowego Battlefielda zdaje się być w opinii publicznej grzechem, ale nie zmienia to faktu, że druga wojna światowa w wydaniu DICE to bardzo dobry produkt, który nie powinien zostać zignorowany przez fanów multiplayerowych strzelanek – nawet jeśli gra dość swobodnie podchodzi do realiów historycznych. Battlefield V to przednia zabawa w towarzystwie znajomych, w której podkręcono jeszcze bardziej wymóg współpracy, by być skutecznym na polu walki. To właśnie te zmiany – mniej amunicji u każdego żołnierza, możliwość podnoszenia rannych przez towarzyszy czy bonusy wynikające z gry zespołowej – powodują, że wciąż wracam wieczorami do ostatniego BF-a i z zaciekawieniem wypatruję nowości, które nadejdą w kolejnych miesiącach.
16. Dead Cells
Dead Cells było jednym z najmocniej wyróżniających się „indyków” ubiegłego roku i absolutnie zasłużyło na towarzyszący mu rozgłos. To produkcja prześliczna – pixelartowa oprawa, tak często wykorzystywana przez niezależnych twórców, jest tutaj pełna smaczków i detali – a poza tym wymagająca, a jednocześnie do cna wciągająca. Poziom trudności okazuje się bardzo wysoki, więc warto przygotować się na regularne porażki. Mimo to nie sposób poczuć się zmęczonym tą grą.
Proceduralnie generowane lokacje pełne są sekretów, więc każda następna przygoda to kompletnie inne doświadczenie. Przy kolejnych podejściach mamy jednak pewną przewagę – zachowujemy nieco gotówki, schematy broni, niektóre ulepszenia oraz przede wszystkim zdobytą wiedzę na temat przeciwników. Dead Cells każe za niepowodzenia, ma jednak minimum wyrozumiałości, które sprawia, że regularne zgony tylko motywują do dalszych starań. Żeby przejść odrobinę dalej, żeby pokonać potężnego wroga, żeby zdobyć nowy ekwipunek. A gdy już się uda – satysfakcja gwarantowana.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W DEAD CELLS
Potęgę takich koncepcji jak losowość czy permadeath, zamkniętych w stosunkowo niewielkich formach, pokazały przed laty The Binding of Isaac czy FTL. Zabrzmi to banalnie, ale Dead Cells stara się ubrać te rozwiązania w coś atrakcyjnego.
Dzieło studia Motion Twin, wyglądające jak doprawiona współczesnymi mechanikami platformówka akcji sprzed lat, zaskakuje jednak dopiero w ruchu: już po kilku pierwszych zabitych przeciwnikach czujemy, że w to po prostu świetnie się gra.
Chaotyczny, ale mięsisty model walki; losowy, ale ciekawy projekt poziomów; pomysłowi przeciwnicy i sprzęt oraz system progresu łagodzący rozczarowanie każdą śmiercią składają się na lekkiego „rogalika” z najwyższej półki, który w dodatku sprawnie przeszedł przez „piekło wczesnego dostępu”.
OKIEM REDAKCJI – DLACZEGO MUSISZ ZAGRAĆ W DEAD CELLS
Dead Cells to jedna z tych gier, która jednym genialnym elementem nadrabia wszystko, co mi się w niej nie podoba. Nie przepadam za losowo generowanymi etapami, jej humor zupełnie do mnie nie trafia, a świat jest całkowicie nijaki. I nie ma to żadnego znaczenia!
Samo siekanie przeciwników w Dead Cells jest tak przyjemne, że mógł to robić godzinami. Jest to ten sam poziom frajdy, co strzelanie do demonów w nowym Doomie, zabijanie hord przeciwników w Diablo 3 czy uderzenie wieży Jaxem w League of Legends. Zabawa w najczystszej postaci.