The Rising | Kampania Joanny D'Arc w Age of Empires II The Age of the Kings poradnik Age of Empires II: The Age of the Kings
Ostatnia aktualizacja: 8 sierpnia 2019
The Rising
Tym razem szliśmy przeciw Anglikom bez ani jednego parobka, lecz Joanna znała na szczęście przyjazne miasteczko, co mogło służyć nam za obóz. Ruszyliśmy w jego stronę natychmiast po drodze rozbijając grupę kuszników oraz zbrojnych.
Będąc w osadzie (zdj. 1), Joanna zaangażowała wszystkie siły w jej szybką rozbudowę - w pierwszej kolejności dbała o wielu nowych parobków oraz domy dla nich. Ci z kolei zaczęli wznosić budowle w typowej kolejności, przy okazji odcinając miasteczko od wschodu murem. Gdy ten stanął, wróg mógł nas atakować tylko z brodu na północy (zdj. 2), który szybko otoczyliśmy wieżami (dodając do nich zamek, gdy tylko stało się to możliwe). Tak zabezpieczeni mogliśmy spokojnie rozbudować zaplecze, postawić port, przejąć kontrolę nad rzeką. W międzyczasie Joanna nalegała, by unowocześnić wszystko, co tylko się da. Po zbudowaniu zamku zmontowaliśmy też trzy trebusze, a gdy armia urosła odpowiednio (zdj. 3), nasi zwiadowcy przekroczyli rzekę, by chwilę pobuszować między zabudowaniami miasteczka Chalons po drugiej stronie. W ten sposób ściągnęli na nas dużą grupę wrogów oraz trochę wojennych machin, lecz broniąc się na ufortyfikowanym brzegu, odparliśmy ich bez większych kłopotów.
Teraz mogliśmy przekroczyć bród całą armią, niszcząc od razu ratusz, który stał na północ od rzeki. Kilka chwil od jego zburzenia, całe miasteczko poddało się. Teraz Joanna kazała nam ruszyć na wschód, wzdłuż rzeki. Baczyła przy tym, coby nazbyt krewcy żołnierze nie wypuszczali się za daleko na północ. Źle byłoby przedwcześnie zwrócić na siebie uwagę garnizonu miasta Rheims, które tam leżało...
Idąc na wschód, dotarliśmy do Troyes. Nie było otoczone murem, więc dość szybko pozbyliśmy się wszystkich obrońców, niszcząc od razu ratusz (zdj. 4). Teraz został nam tylko jeden wróg do pokonania - niestety był to zarazem wróg najtrudniejszy!
Wiedzieliśmy, że w Rheims stacjonuje wielu doskonałych łuczników - o broniach, których zasięg przewyższał wszystko, z czego mogliśmy strzelać. Mieszkańcy zbudowali też wiele katapult i trebuszy, stąd konieczna była najwyższa ostrożność. Joanna zdecydowała, że najlepszym polem bitwy będą tereny, na których jeszcze niedawno leżało Chalons. Atakować mieliśmy pierwszą bramę miasta licząc od północnego-zachodu, bo od niej najbliżej było do wrogiego ratusza.
Jednak nim jeszcze ściągnęliśmy na siebie uwagę obrońców, Joanna postawiła zamek w rozsądnej odległości od murów - mniej więcej w połowie drogi między nimi a rzeką, na południe od bramy. Wiedziała, że z miasta mogą wyjść znaczne siły, a obrona u stóp własnej fortecy zwiększała nasze szanse (zdj. 5). Kolejną ważną decyzją okazało się to, by uzupełnić wojsko sporym oddziałem lekkiej kawalerii - ta właśnie jednostka była najtańszym i dobrym remedium przeciwko hordom łuczników.
Gdy wszystko było gotowe, a armia zgromadziła się obok zamku, Joanna rozstawiła trebusze, by zniszczyć wrogą wieżę leżącą poza obrębem miasta. Rozwścieczyło to mieszkańców Rheims. Rychło wylegli ze wszystkich wrót i osaczyli nas niczym chmara wściekłych szerszeni.
Bitwa była nadzwyczaj ciężka i długa. Łucznicy stawali poza zasięgiem naszym i naszych wojsk, rażąc nas skutecznie, by w razie ataku zaraz pierzchnąć za mury. Było na nich jednakże kilka sposobów. Po pierwsze: kawaleria. Joanna wydawała rozkazy wręcz pojedynczym jeźdźcom, każdego kierując przeciw jednemu Brytowi. Jako że do murów było daleko, bardzo rzadko wróg zdołał umknąć. Po drugie: zamek. Gdy nasze wojska się cofały, łucznicy często idąc za nimi wchodzili w pole rażenia zamku. Gdy zaś stawali na granicy pola rażenia, pomagał trebusz schowany z tyłu - by uniknąć jego pocisku zmieniali pozycję, często wchodząc w zasięg kusz.
Wiele krwi napsuły nam też wrogie machiny oraz trebusze. Szczególnie na te ostatnie reagować musieliśmy błyskawicznie, by zamek nie został zrównany z ziemią. Gdy tylko pojawiały się na horyzoncie, nasza jazda już ruszała w ich stronę. Przez to, mimo wysiłku kapłanów, do których Joanna odsyłała rannych, straty były duże. Na szczęście osada ciągle dosyłała nam nowych jeźdźców i w ten sposób zdołaliśmy jakoś dotrwać do momentu, gdy napór wroga ustał. Teraz mogliśmy spokojnie, piędź po piędzi, zbliżać do miasta trebusze niszcząc wieże oraz robiąc wyłomy w murach. Tuż pod bramą trebusze mogły już ostrzeliwać wrogi ratusz (zdj. 6). W ten oto sposób zwyciężyliśmy po raz kolejny.