Jihad! | Kampania Saladyna w Age of Empires II The Age of the Kings poradnik Age of Empires II: The Age of the Kings
Ostatnia aktualizacja: 8 sierpnia 2019
Jihad!
Zdobycie Jerozolimy było niezwykłym czynem, lecz bynajmniej nie zakończyło wojny. Wiele miast Ziemi Świętej pozostawało jeszcze w rękach krzyżowców. Saladyn postanowił to zmienić, biorąc na cel kilku pobliskich wrogów.
Tym razem bitwa zapowiadała się niezbyt trudno. Po przybyciu do miasta, które miało służyć Saladynowi jako zaplecze, okazało się, że jest ono rozbudowane, nowoczesne i otoczone murem. Pozory jednak myliły i wkrótce mieliśmy znaleźć się w samym środku jednej z najgorętszych bitew, jakie widziałem w życiu.
Nie uprzedzajmy jednak faktów. Z początku Saladyn posłał łodzie na połów, a robotników do pracy. Od razu zaczął też szkolić nowych - jak zwykle potrzeba ich było bardzo dużo. Farmy budowano niemal na miejskich ulicach, wykorzystując każdy cal wolnej przestrzeni wokół młyna. Wyprodukowawszy trzy wozy kupieckie, Saraceni wysłali je z towarami do pobliskiego Hebronu. W międzyczasie tuż za północno-wschodnim murem zbudowano kopalnię oraz obóz drwali. Dla ochrony robotników w okolicy powstały dwie wieże.
Pierwsze ataki wroga zbliżały się nieubłaganie. Ponieważ uzbierało się już nieco złota, Saraceni wymienili je na kamień, by postawić dwa zamki - jeden we wschodnim (zdj. 1), a drugi w zachodnim rogu (do obrony przed wrogą flotą) (zdj. 2). Gdy każdy z nich obsadził garnizon kuszników, byliśmy gotowi do obrony. Wkrótce nadeszli pierwsi przeciwnicy. Jak się miało okazać, atakowali głównie wschodnią ścianę - na obu jej rogach. Wieże, zamki i łucznicy dawały sobie radę, choć kilka razy przydało się też parę wielbłądów, by zniszczyć wrogie maszyny.
Równolegle z atakiem lądowymi, przyszło potężne uderzenie morskie. Wszystkie wojenne statki, jakie do tej pory wybudowano, stanęły u podnóża zamku. Straty były duże, ale atak został w końcu odparty. Flota została odbudowana szybko - co jakiś czas nadchodziły bowiem kolejne wrogie okręty oraz statki desantowe z północy, którym nie wolno było dać okazji do lądowania.
Będąc atakowani ze wszystkich stron, Saraceni rozwijali się powoli i mozolnie. Co gorsza - w pewnym momencie miasto Ascalon zaczęło budować cud świata. Gdyby utrzymali go wystarczająco długo, byłoby to politycznym zwycięstwem, na które Saladyn nie mógł pozwolić... Na szczęście w tym czasie żołnierze mieli już nowoczesną broń i pancerze, więc można było myśleć o ataku. Zwiadowcy, z poświęceniem życia, zrobili dokładne mapy lądu i rozmieszczenia obrony wroga. Nie spiesząc się zbytnio, Saladyn zebrał grupę ponad dwudziestu elitarnych mameluków oraz wielbłądów, po czym dołączył do niej trzy, albo cztery trebusze z kapłanami. W niedługi czas po wybudowaniu Cudu, cały oddział ruszył na Ascalon.
W mieście dwojono się i trojono, by jak najszybciej rozpracować tajniki chemii oraz wzmocnić obronę arkebuzerami, zaś na wodę wypuścić galeony z działami. Wydobywanie kamienia i drewna na zewnątrz stawało się coraz trudniejsze, surowce powoli się kończyły. Coraz ważniejsze okazywało się sprzedawanie jedzenia, którego dzięki rybakom i licznym farmom mieliśmy pod dostatkiem.
Tymczasem armia dotarła pod mury Ascalonu (zdj. 3). Trebusze obaliły wieże przy jego północno-wschodniej bramie. Ze środka wypadły chmary wrogów, lecz elitarni jeźdźcy poradzili sobie z nimi w miarę szybko. Jednak zamiast na silnie bronione ulice, armia ruszyła na południe, wzdłuż muru. Na samym jego krańcu Saraceni zniszczyli obronną wieżę, a potem mur - i tędy weszli do miasta. Z miejsca oddalonego ledwie kilka kroków od muru, trebusze mogły już razić cud (zdj. 4). Ten runął szybko, a wojska zabrały się do stopniowej eksterminacji pozostałych budowli. Nikt nie zbliżał się jednak do poru - stały tam groźne galeony wroga. Na dno posłały je dopiero nasze statki ogniste (fire ship) oraz galeony z działami.
Ascalon padł, ale sytuacja Saracenów nie była dobra. Surowce nieubłaganie się kończyły, jednak ponieważ napór z południa znikł, Saladyn posłał tam paru chłopów, którzy na wielką skalę zaczęli wydobywać drewno. Teraz ono miało być głównym towarem handlowym, jako że jedzenie zbyt już potaniało. Przed arabskim wodzem otwarły się teraz dwie możliwości. Albo atak lądowy na silnie broniony Tiberias, albo morski atak na Tyr. Wreszcie wybrano to pierwsze - z tej tylko przyczyny, że armia lądowa była liczna i w dobrym stanie, zaś flota przedstawiała się mało imponująco.
Saladyn puścił więc kolejnych zwiadowców w okolice miasta, by ze szczegółami wybadali jego obronę. Okazało się, że istnieje klif w północno-zachodnim rogu Tiberiasu, z którego można ostrzeliwać bramę i sporo budynków (zdj. 5). Klif na dodatek leżał w bezpiecznej odległości między dwoma zamkami. Saladyn dodał do armii jeszcze dziesięciu elitarnych mameluków, co dało imponującą liczbę niemal trzydziestu jeźdźców. Okazało się to ze wszech miar słuszne, bo gdy trebusze stanęły na klifie, zaraz zaatakowało prawdziwe mrowie ciężkozbrojnych rycerzy. O, Allahu! Jakaż to była bitwa! Na szczęście Saraceni zwyciężyli mimo ogromnych strat. Trebusze zwaliły wszystkie budowle w swoim zasięgu, rozbiły mury i jeden z zamków. Gdy z miasta przybyły posiłki, kupione za ostatnie grosze, można było rozpocząć dalsze wyburzanie Tiberiasu (zdj. 6).