Mario – ten od grzybków. Gry, w których dla jedzenia zrobisz wszystko
Spis treści
Mario – ten od grzybków
- Funkcja jedzenia w grze: Wzmacnia postać – dzięki pożywieniu staniemy się duzi i będziemy mogli miotać kulami ognia. Jak w prawdziwym życiu.
- Dlaczego to było ważne: Gdy jesteśmy „dużym Mario”, możemy pomylić się o jeden raz więcej.
Mario to Terence McKenna w świecie gier komputerowych. Cała jego potęga i siła opiera się na zjadaniu grzybków i kwiatków. Facet rusza z jakiejś łąki i kieruje się w stronę zamku, który zawsze znajduje się po prawej stronie poziomu. Po drodze głową rozbija cegłówki, z których wypadają albo pieniążki, albo… grzybki. Nie są to wcale takie zwyczajne grzybki – te grzybki w drodze ewolucji nauczyły się, że muszą przed wąsatym amatorem plechy uciekać.
I w tej prościutkiej mechanice kryje się cały – powiedzmy – darwinistyczny i życiowy dramat sławnego hydraulika. Pożarcie grzybka pozwala Mario wejść w rolę ubermenscha, rosłego faceta, który zdolny jest przeżyć kontakt z żółwiami (serio, opisywanie tej gry z przymrużeniem oka to zajęcie bardzo dziwne).
Problem w tym, że Mario tych grzybków potrzebuje, aby przebrnąć przez co bardziej niebezpieczne etapy. Ilekroć więc my, gracze, widzimy grzybka, puszczamy się za nim pędem. I tu właśnie zdarzają się wypadki. Nie zliczę ile razy zdarzyło mi się w pościgu za grzybkiem wpaść w przepaść, nadziać się na mięsożernego kwiatka albo wskoczyć w lawę. Moja psychika działa bardzo prosto – jest grzybek, jest impreza – trzeba go gonić, bo zaraz zniknie. Ale grzybek to nie koniec – jest jeszcze choćby kwiatek, który pozwala nam miotać kulami ognia… W realu chyba takiego dania nie znajdziecie, choć być może ostre kebaby działają podobnie.