autor: Redakcja GRYOnline.pl
Opowieść GRY-OnLine
Wciągająca opowieść osadzona w krainie fantasy „Fearunie”, w której stali bywalcy naszego forum, m. in. zdradziecki „Niewolnik”, piękna choć śmiertelnie niebezpieczna „Queen of Hearts” oraz tajemniczy „le Diable Blanc” ukazują swój potencjał literacki..
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Od dobrych kilku dni wędrowali przez zielone wzgórza i uprawne pola pozostawiając za sobą wyniosłe szczyty śnieżnych gór. Ponieważ zbliżała się pora Pokwitu słońce przyjemnie muskało twarze podróżników, a przygodne ptaki umilały im pochód swymi trelami.
- Jak tak dalej będzie przypiekać, chyba zdejmę szaty - rzekł Adamus łypiąc swym lubieżnym wzrokiem w stronę Magini.
- Oh z przyjemnością zanurzyłabym się w strumieniu i zmyła kurz ze swego ciała - odparła Magini. Tuż za nią dało się słyszeć przełykanie śliny i warkoty grdyk krasnoluda i łowcy.
- Czyżbyś był odporny na wdzięki naszej towarzyszki - zapytał elfa Majin - zdajesz się wcale nie zwracać uwagi na jej ponętne kształty.
- My, elfy, kochamy się w muzach przyjacielu - uśmiechnął się do niego Sathorn i poprawił swój łuk na ramieniu.
- Ale zamilknij, bo oto właśnie chyba zbliżamy się do wioski naszego druha.
- Tak, to moje okolice - rzekł MarCamper. Pobiegnę przodem, by zgotowano Wam miłe przyjęcie - i pobiegł na szczyt pagórka, za którym leżała jego wioska.
Biegł jak rączy jeleń, pozostawił bowiem we wsi swą ukochaną, z którą miał się niedługo zaręczyć. - Ciekawe co powie jak mnie zobaczy - myślał dobiegając do szczytu wzniesienia.... I wtem zamarł ze zgrozy!!!
W dole jego oczom ukazał się sromotny widok. Po jego wiosce nie został kamień na kamieniu, a roje sępów kończyły już swą krwawą ucztę nad resztkami pomordowanych i straszliwie poskręcanych ciał. Twarz MarCampera przybrała kolor prochu i jak on rozsypała się w mgnieniu oka....nieprzytomny padł na ziemię i wydawał się martwy.... Widząc to drużyna pośpiesznie ruszyła mu na pomoc.....
Crom rozejrzał się wokół. Bestia, o której mówił MarCamper urządziła tu rzeź, ale Crom wiedział, ze naprawdę stoi za tym Arktus. Odwrócił się do MarCampera.
- Nie obawiaj się, cale zło jakie zostało tu uczynione będzie naprawione - z tymi słowami zniknął.
- Obiecałeś pomoc - krzyknął MarCamper ale nagle glos zamarł mu w gardle.
Nad wioską ukazała się olbrzymia trąba powietrzna, która powoli zaczęła wsysać w głąb siebie ciała mieszkańców i szczątki domostw. Pioruny biły dookoła wzniecając pożary. Z chmur dal się słyszeć potężny glos.
- Na moc wieków. Niechaj krew przelana niewinnie powstanie. Na moc krwi. Niech dusze umęczonych powrócą. Na moc życia i śmierci. Niech zło zostanie odwrócone...
Tornado znikło, a oczom zebranych ukazało się puste pole. Nie było tam nic. Nagle ziemia zaczęła drżeć i pękać. Ze szczelin buchnął dym i ogień... Przerażona drużyna zamknęła oczy.
Tylko MarCamper patrzył zafascynowany. Patrzył jak spod ziemi wyłaniają się mgliste postacie i zarysy jakichś budowli. Po dłuższej chwili wszystko się uspokoiło a MarCamper ujrzał swą rodzinna wioskę nienaruszona, a mieszkańców żywych.
- Dziękuje ci -wyszeptał.
Crom pojawił się za drużyną. Był mocno wyczerpany.
- Pierwsza część zrobiona. - powiedział - teraz trzeba zabić potwora. A mam prośbę. Tu w wiosce nazywajcie mnie Gambit. Lepiej żeby nikt się nie dowiedział kim jestem naprawdę.
MarCamper oni będą myśleć, ze wyruszyłeś niedawno, a od tej pory bestia ich nie niepokoiła. Nie mówmy im co tu stało się naprawdę. A teraz chodźmy. Chciałbym odpocząć....
Cała drużyna weszła do odbudowanej niedawno wioski. Czuli się trochę nieswojo przechodząc obok ludzi, którzy jeszcze kilka chwil temu byli jedynie poskręcanymi zwłokami. Jednocześnie czuli respekt przed potęgą Croma, który dokonał tego cudu w zaledwie kilka chwil. Matchaus był jednak pełen niepokoju. Jako najstarszy i najmądrzejszy z drużyny znał doskonale zachowania bogów, może nawet lepiej niż oni sami. A przecież Crom był bogiem wojny i zniszczenia, a nie „dobrym samarytaninem” pomagającym każdemu kto tylko potrzebuje pomocy. Widać miał w tym jakiś cel, którego on, zwykły śmiertelnik, w żaden sposób nie mógł odgadnąć. Z zamyśleń wyrwał go wesoły okrzyk MarCampera:
- To tu, jesteśmy na miejscu! To dom mojej ukochanej!
Ujrzeli przed sobą dom, z pozoru zwyczajny, jednak już na pierwszy rzut oka można było poznać na nim kobiecą rękę. Domek, choć niewielki, utrzymany był w świetnym stanie i wyglądał po prostu ładnie. Weszli do środka.
- Honey, I'm home !!! - krzyknął MarCamper już od samego progu.
- Nareszcie wróciłeś, tak długo cię nie było ! Zaczęłam się o ciebie martwić, a co gorsza zaczęłam obawiać się o losy wioski. Na szczęście, jak widzisz, nic nam się nie stało.
Członkowie drużyny wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Black nawet lekko się uśmiechnął.
- A tak w ogóle to co żeś znowu za idiotów sprowadził do domu ! - wskazała ręką na całą drużynkę.
- Ależ kochanie, to nie żadni idioci, tylko przyjaciele.
- Tak jak ci ostatni, którzy zżarli nam zapasy na cały miesiąc, porozbijali mi wszystkie kieliszki, wyrżnęli połowę kur z kurnika i popsuli drzwi wychodząc !!!
- Nie, nie, oni są porządni - w tym momencie spojrzał na krasnoluda Kiowasa i zwątpił w to co przed chwilą powiedział - w każdym razie rozgośćcie się, a ja tymczasem pójdę porozmawiać z wodzem i wypytam go o sytuację w wiosce.