Najlepsze polskie filmy historyczne, które trzeba znać
Za kilka dni rocznica bitwy pod Grunwaldem. Wraz z nią wracają myśli o wojnie, historii. Krwawe wydarzenia możemy bezpiecznie przeżywać z pomocą wspomnień dziadków, książek, gier – i filmów. Prezentujemy te polskie, które się nie zestarzały.
Spis treści
Mamy rok 2020. Nikt do nas póki co nie strzela, a największą grozę budzi zmiana klimatu oraz gadające głowy w telewizji, ostatnio z niezbyt dużym powodzeniem sfilmowane przez marketingowca Patryka Vegę. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było jednak inaczej. Tam, gdzie dziś poszliście na spacer ze swoją drugą polówką – osiemdziesiąt lat temu spadały bomby. W budynku uniwersytetu po wojnie katowała ubecja. Miejsca przebudowano, ludzie odeszli, ale pamięć pozostała. Także w kinie.
Polska ma na tyle barwną historię, że nawet przy ogromnym zróżnicowaniu jakościowym filmów łatwo wyłowić coś wartościowego. We wrześniu wchodzą do kin aż dwa obrazy opowiadające o trudnej przeszłości naszego narodu – Piłsudski i Legiony. I o tego typu dziełach, które wciąż da się obejrzeć jako coś więcej niż tylko ciekawostkę z muzeum, sobie dziś porozmawiamy.
CO TO JEST FILM HISTORYCZNY?
Co publicysta, to nowa definicja kina historycznego. W niemal każdym rankingu znajdziecie tytuł, który teoretycznie tam nie pasuje. Bo za współczesny, bo za liberalnie podchodzi do tematu. Umówmy się jednak – jeśli Ogniem i mieczem czy Gladiator (sic!) nazywane są produkcjami historycznymi – że już nie wspomnę o takich serialach jak Vikings – to na naszej liście znajdziecie wszystko, co może Was zainteresować.
AKTUALIZACJA LIPIEC 2020
Zaktualizowaliśmy tekst z okazji nadchodzącej rocznicy bitwy pod Grunwaldem z 1410 roku. Dopisałem dwa klasyki – Krzyżaków i Faraona.
Miasto 44
- O czym to? O powstaniu warszawskim
- Reżyser: Jan Komasa
- Rok premiery: 2014
Jan Komasa ma w sobie coś z Zacka Snydera. Raz idzie mu lepiej, raz gorzej, ale wypracował dość wyrazisty, wizualny styl. Opowiadanie obrazem wychodzi mu zdecydowanie lepiej niż opowiadanie scenariuszem. Przy okazji próbuje pokazać świat ludzi młodych i przemówić ich językiem. Taka była Sala samobójców – czego by o niej nie mówić – i takie w pewnym sensie jest Miasto 44.
Mamy tu wizualne szarże, zabawy stylistyką rodem ze Spielberga czy Nolana, jest też miejsce na snyderowskie slow motion. Jako ciąg obrazów ten film naprawdę robi wrażenie i nie widać łatek na budżecie (i tak pokaźnym jak na nasze warunki – 25 milionów złotych). Zadbano o naprawdę efektowne dekoracje, wiarygodne kostiumy. Ten świat zaklęty w kadrach żyje.
Fabularnie Miasto 44 w sumie też daje radę, choć potrafi się potknąć i stracić rytm oraz panowanie nad bohaterami. Niemniej mamy tu całkiem sympatycznie zarysowaną zgraję młodych postaci, bardzo ludzkich – i łamliwych. To Komasa uchwycił bezbłędnie – powstanie warszawskie było ważne i coś dla tych ludzi znaczyło, nie mogli inaczej – ale jednocześnie ich połamało. Porąbało w drzazgi.
W Mieście 44 nie chodzi o wielką i precyzyjną prawdę historyczną, a o przybliżenie tych wydarzeń nowemu widzowi. O opowieść o ludziach. Niektóre grupy wyklinały film, zarzucając mu bluźnierstwo, ale powstańcy, ci prawdziwi, byli pod wrażeniem.