filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 13 marca 2025, 14:34

Cobra Kai never dies. Tam, gdzie Star Wars poległo, kontynuacja Karate Kida pokazała, jak mądrze wykorzystać nostalgię

Trzecia część szóstego sezonu Cobra Kai już za nami. Netflixowa kontynuacja Karate Kida miała lepsze i gorsze momenty, ale w genialny sposób poradziła sobie z nostalgią, na której poległy na przykład Gwiezdne wojny. A finał to było totalne kino.

Żyjemy w erze nostalgii. Nostalgii za wybierzcie-sobie-którymi-latami. Przez popkulturę prowadzą obecnie kolejne „nostalgia baity” i „nostalgia tripy”. Wyłożyli się na tym Indiana Jones, Terminator i paru innych reprezentantów klasyki. Gwiezdne wojny dostały po łapach za niezgrabną próbę rozliczenia się z własnym dziedzictwem. Gdy pierwszy sezon Cobra Kai wychodził na YouTubie, nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że ta niepozorna, robiona po kosztach serialowa kontynuacja Karate Kida stanie się popkulturową siłą, która przyciągnie i zafascynuje sporą grupę widzów.

Serial Josha Healda, Jona Hurwitza i Haydena Schlossberga robił to, czego powroty wielkich – większych niż Karate Kid, to na pewno – franczyz nie umiały. Umiejętnie przyciągał widzów starych i nowych, a z nostalgii uczynił nie tyle bazę marketingu i wehikuł do oprowadzania po wspomnieniach, co środek wyrazu. Zabawy retro sięgały tu głębiej niż w Stranger Things – stanowiły podbudowę opowieści i jej przekazu. W efekcie ta ckliwa komedia obyczajowa o karate oferowała widzom więcej, niż ktokolwiek mógł oczekiwać. Choć zanim dostaliśmy świetnie pospinane domknięcie, szósty sezon trochę się zagubił – ale który filmowy zawodnik przed finałem nie zaliczył najczarniejszej godziny?

Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025. - Cobra Kai never dies. Tam, gdzie Star Wars poległo, kontynuacja Karate Kida pokazała, jak mądrze wykorzystać nostalgię - dokument - 2025-03-13
Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025.

Przestronne dojo

Twórcy Cobra Kai od początku bardzo umiejętnie korzystali z serialowego metrażu, co dawało im podstawową przewagę – mieli czas, by zbudować więź widza z wieloma postaciami albo chociaż pokazać je z różnej strony. Dzięki temu nawet pośledni antagoniści zazwyczaj wykazywali się odrobiną głębi.

Zaczynało się prosto, bo od byłego mistrza karate Johny’ego Lawrence’a (ciągnący tę serię William Zabka). Facet nurzał się w alkoholu, żalu i tęsknocie za czasami młodości, gdy jeszcze wszystko mogło się zdarzyć, a trening karate robił z ciebie króla. Kontakt z rzeczywistością, ciapowatym Miguelem (bardzo dobry Xolo Mariduena) i porażką z przeszłości zawrócił Lawrence’a z równi pochyłej. Johny reaktywował zamknięte niegdyś dojo pod nazwą, pod którą sam ćwiczył – Cobra Kai.

Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025. - Cobra Kai never dies. Tam, gdzie Star Wars poległo, kontynuacja Karate Kida pokazała, jak mądrze wykorzystać nostalgię - dokument - 2025-03-13
Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025.

To wydarzenie dało Lawrence’owi odrobinę nadziei i chęci do życia, ale w jego dawnym rywalu – Danielu LaRusso (dobry Ralph Macchio, powracający, tak jak Zabka, do roli z Karate Kida), który ćwiczył niegdyś pod okiem legendarnego pana Miyagi – też budzą się demony. To początek konfliktu, który wciągnie nowych studentów, wyciągnie z pudełka dawne diabły, otworzy stare rany, ale też – wiele z nich wyleczy.

Cobra Kai to nostalgia trip w konkretnym celu

Cobra Kai od początku bardzo umiejętnie żongluje nostalgicznymi artefaktami – muzyką, tekstami, sposobem mówienia, samochodami, ubiorem, nawiązaniami do filmów (kto pamięta Żelaznego orła czy Krwawy sport – ręka w górę!), konsolami, miejscami (np. oldskulowy park rozrywki), wizerunkiem szkoły i teen dramy z aurą jak z filmów Johna Hughesa, ale też bawi się archetypami postaw, jakich wtedy oczekiwano od bohaterów, np. ejtisowego zamkniętego twardziela.

O ile w np. Stranger Things czy Sex Education podobne stylizacje są raczej kwestią klimatu, ozdobą i otoczką, o tyle w esencję Cobra Kai wżerają się dużo głębiej. Stanowią podstawę budowania postaci, ich konfliktów, osobowości, ale też język, którym się tu do widza zwraca. Kilka lat temu, również na GOL-u, pisałem, dlaczego ten serial jest bardziej wartościowy niż komediodramat karate ma prawo być.

Bo warstw do rozpracowania znajdziemy tu sporo. Mamy tu wątki trudnego rodzicielstwa, szukania drogi do konstruktywnego kanalizowania przemocy, dorastania dzieciaków, które się pogubiły, radzenia sobie z agresją środowiska, podnoszenia się po upadkach i ranach, po których ciężko wstać. Sporo jest też o tym, jak się o tych rzeczach w kulturze współcześnie mówi i co przemilcza. Mamy wreszcie relacje – niekoniecznie tylko konflikt – starego i nowego, trudne i złożone. To właśnie tu przydaje się porównanie do Gwiezdnych wojen (zwłaszcza do Ostatniego Jedi), które w największym przypływie buńczuczności kazały wyrzucić całą przeszłość do kosza i zabić ją, jeśli musimy. Bez zrozumienia, do czego ta przeszłość oraz nostalgia służą.

Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025.

Nie do negacji, tylko do analizowania błędów, wyciągania wniosków, wykorzystywania tego, co dobre i działało, odrzucania tego, co było szkodliwe (a sporo takich wzorców Cobra Kai przedstawia) i raniło ludzi oraz ich zwyczajnie spowalniało. Oraz do inspiracji, wzbogacania doświadczenia, które sami zbieramy. A Cobra Kai daje sobie, bohaterom i nam czas, by te wątki rozmontować, w prosty i dynamiczny sposób omówić, poprzez scenki komediowe, dramatyczne, ckliwe czy te kopane. Rozliczenia z przeszłością włączają się w przewodni motyw walki z iluzjami na temat swój, otoczenia i rzeczywistości w ogóle.

Bardzo wiele konfliktów między bohaterami (np. między Johnnym a jego dawnym mistrzem Kreese’em, który leci na wyobrażeniu o uczestnictwie w wiecznej wojnie) wynika z tego, że jedna strona swoje już przepracowała albo – choć się potyka – jest w trakcie, a druga dalej wzdycha do dawnych podbojów na macie, w pracy, szkole czy klubie. I właśnie tu przydaje się nostalgia – za pomocą prostych obrazków, dźwięków i gadżetów z przeszłości i teraźniejszości Cobra Kai poprzez główne postacie pokazuje, jak sobie z tym wszystkim radzić. I że to będzie kosztować, ale warto.

Cobra Kai jest bowiem serialem o pokonywaniu przeciwności, ale też o mądrej integracji starego i nowego (a także o radzeniu sobie z ciemną stroną oraz cechami, które łatwo uznać za niewłaściwe czy trudne), by iść naprzód. Ci, którzy temu podołali, skonfrontowali się ze swoimi iluzjami i choć trochę dojrzeli – to nasi czempioni (a sympatycznych, przechodzących ewolucję bohaterów tu nie brakuje – i większość jest naprawdę dobrze zagrana). Z resztą spotykają się na macie i po przeciwnej stronie pięści.

Tkliwi karatecy

Bo choć Cobra Kai ma warstwy, niczym cebula, to jest także – a może przede wszystkim – dobrą historią sportową. Starcia charakterów, ale też walki karate czy zwyczajne bójki tak samo napędzają opowieść, przekaz i rozwój bohaterów jak wszystkie inne środki, które serial zaprzągł do roboty. I trzeba przyznać, że choreografia walk robiła dobre wrażenie od samego początku – nawet wtedy, gdy budżet wynosił pięć złotych i dwie paczki zapałek. Gdy do gry weszły pieniądze Netflixa, te sekwencje stały się jeszcze bardziej widowiskowe.

Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025.

Generalnie większość potyczek ma sens i ładunek emocjonalny, jest dobrze wykadrowana, zmontowana, sprawnie pokazuje charakter i styl oraz ewolucję danego bohatera. Uderzenia wyglądają całkiem wiarygodnie, przynajmniej te pojedyncze, bo wiadomo, że co bardziej bajeranckie kombinacje to już raczej prawda ekranu. Ale jako taka – spełnia swoje zadanie. I przede wszystkim walki cieszą oko dynamiką i przez większość czasu nie dłużą się w nieskończoność.

Całość ładnie pospinano nie tylko bardzo życiowymi dramatami głównych bohaterów, ale też całkiem różnorodnym humorem, opartym na starciach charakterów i rzeczywistości. Przez sześć sezonów znalazło się tu miejsce na nieco żenującą, ale pasującą komedię pomyłek, dowcipy wisielcze, sytuacyjne i te nieco lżejsze. Rzecz jasna, część wylądowała zgrabnie w samym środku, inne przestrzeliły, ale bilans wypada zdecydowanie dodatnio. Po paru potknięciach scenarzyści potrafią się odpalić i zaserwować serię złośliwych one-linerów, które równają z ziemią ego największych twardzieli serialu.

Cobra Kai dobrze się też ogląda od początku do końca – jest bowiem produkcją ładnie wykonaną, sprawnie żonglującą widoczkami z niedoskonałych, ale sielskich przedmieść i pocztówkami (oraz koszmarami) z przeszłości. A że większość ma sens i służy treści, po seansie nie mamy wrażenia pustki i bycia zwabionymi tanią nostalgią. Dodajcie do tego soundtrack ze świetnymi, oryginalnymi utworami, które zapadają w pamięć. Mało?

Z przebojów, którymi bawią się twórcy, można by złożyć najbardziej „epicką” rockowo-metalową playlistę od czasów Sons of Anarchy i Supernatural. A może jeszcze nawet bardziej zakapiorną i bezczelną. Nie zabrakło tu takich kapel jak AC/DC, Airborne czy Judas Priest. Head Games Foreignera wykorzystano w niemal niemej sekwencji pokazującej traumę i upadek Johnny’ego lepiej niż tysiąc słów. Scena z użyciem I Wanna Be Somebody W.A.S.P. to z kolei nagroda za wytrwałość bohaterów i świetne połączenie tematyczne obrazu, wątku i dźwięku.

Cobra Kai never dies

Serial nie zawsze walczył w najlepszym możliwym stylu. Oczywiście, że to bardziej baśń niż realistyczny portret psychologiczny społeczeństwa, a od trzeciego czy czwartego sezonu Cobra Kai za bardzo polegało na wyolbrzymieniu. Ostatecznie fabuła zawsze to weryfikowała i wplatała w narrację o walce z iluzjami, ale były takie odcinki, które ocierały się niebezpiecznie o coś, co niektórzy nazywają „guilty pleasure” (osobiście nie lubię tego określenia). Wiele pomniejszych problemów skumulowało się w połowie szóstego, podzielonego na trzy części sezonu.

Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025. - Cobra Kai never dies. Tam, gdzie Star Wars poległo, kontynuacja Karate Kida pokazała, jak mądrze wykorzystać nostalgię - dokument - 2025-03-13
Cobra Kai, Josh Heald, Jon Hurwitz, Netflix, 2018-2025.

O ile pierwsza porcja po prostu rozstawiała szachownicę i okazjonalnie męczyła małymi głupotkami do wybaczenia, o tyle środek leciał na zapętleniu, taniej i powtarzalnej dramie oraz paru sportowych nielogicznościach. Parę razy realia (np. sportowe reguły) poległy w służbie opowieści, serwując nielogiczności, byle historia poszła naprzód. Kilka monologów spinających wątki i podsumowujących przemianę bohaterów wyszło zbyt łzawo i zbyt wprost, bez odpowiedniej podbudowy, by widz to kupił.

Czasami twórcy odlatywali też w stronę zbyt trącącej myszką fantazji. I niestety, część tych problemów promieniowała na dwa pierwsze z pięciu ostatnich odcinków (trzecia część szóstego sezonu… nieźle ją rozciągnęli). Piszę o tym zwięźle, ale były to dość poważne problemy, które sprawiały, że seans momentami się dłużył, bo kiksy logiczne i narracyjne wybijały z rytmu.

…A potem nagle ktoś przełączył autorom pstryczek w głowie i zafundowali nam kapitalnie spinający wszystko, także tematycznie, zwrot akcji oraz bardzo solidne, emocjonalne zakończenie. Takie, które pompuje adrenalinę jak mecze ulubionej drużyny, zostawia z łezką w oku i trochę łagodniejszym spojrzeniem na rzeczywistość. To bardzo ładne pożegnanie, nieco ckliwe, ale przede wszystkim widowiskowe i zgrabnie podsumowujące całą podróż Johnny’ego, Miguela i reszty ferajny. Choć autorzy trochę przeciągnęli sezon, wiedzieli, kiedy skończyć. Cobra Kai wygrało ostatnią rundę w pięknym stylu.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Cobra Kai to jedna z najmądrzejszych kopanin, jakie powstały
Cobra Kai to jedna z najmądrzejszych kopanin, jakie powstały

Czwarty sezon Cobra Kai trzyma równy, wysoki poziom poprzedników, a jednocześnie przypomina, że serial o sztukach walki może być czymś więcej niż tylko nostalgicznym i zabawnym mordobiciem.