Początek drugiego sezonu The Last of Us to cisza przed burzą, choć zostawił mnie z wątpliwościami
The Last of Us powraca z drugim sezonem, ale rozpoczyna w sposób, który nie budzi mojego zachwytu. Na ten moment nie czuję kontynuacji tej historii, jednak rozumiem, że pierwszy odcinek to dopiero wstęp do właściwej akcji.
Pierwszy sezon The Last of Us był trochę rwaną narracją – przechodzącą przez różne epizodyczne wątki i szczerze powiedziawszy, chwilami lepszą właśnie w opowiadaniu „tego obok” niż „tego w centrum”. Dużo większe wrażenie zrobiły na mnie losy postaci, które spotykali na swojej drodze Joel i Ellie, niż losy samych protagonistów. Czy podobnie będzie w drugim sezonie – na razie nie wiem, jednak początek wywołał u mnie mały zawód.
Sztampowy start
Miałem okazję obejrzeć na razie tylko pierwszy odcinek nowego sezonu, a ten w moim odczuciu właściwie już zaczął się źle. Twórcy, chcąc wprowadzić nową postać, znaną już graczom Abby (Kaitlyn Dever), sięgnęli po prosty, oklepany dialog, który wypada sztucznie. Zamiast poczucia zagrożenia, jakie zawisło nad głowami głównych bohaterów, dominuje sztampa. Groźby wypowiadane ze śmiertelną powagą, złowrogie miny, pauza pozwalająca „mocniej” wybrzmieć słowom – gdzieś już to wszystko widziałem. Można by te sceny przenieść do innego serialu i nie zauważyć różnicy. Być może, gdyby Abby już teraz dostała swoje backstory, wydźwięk byłby lepszy.

Kontrowersje może wzbudzać zresztą już wybór aktorki do roli Abby. W grze to potężna kobieta, potrafiąca bić się na gołe pięści, w serialu – osoba o drobnej posturze. A skoro już o obsadzie mowa – po Belli Ramsey wcielającej się w Ellie zupełnie nie widać upływu aż 5 lat. Zmieniła się w tak niewielkim stopniu, że nadal odbieram ją jako młodziutką nastolatkę, którą była w poprzednim sezonie – a nie osobę już dorosłą.
Sytuacji nie poprawia fakt, że Ellie dalej pozostaje nieodpowiedzialną, rozwydrzoną buntowniczką, która nic nie będzie sobie robiła z niebezpieczeństwa i chętnie wykrzyczy całemu światu najważniejszą tajemnicę – że jest odporna na panującego w uniwersum The Last of Us wirusa. Co prawda wokół miała góry i raczej nikt nieodpowiedni nie znajdował się w zasięgu słuchu, ale oglądając takie fragmenty, czuję pewien dysonans. Nie wyeksponowano tutaj dramatycznej kwestii, jaką stanowi decyzja Joela, by uratować Ellie kosztem... cóż, całego globu. Ciężar tego faktu pokazałby zachowanie bohaterki w innym świetle, a ja chciałbym zobaczyć to, jak się z tym ściera – chciałbym zobaczyć psychologiczny trud, jaki jej to sprawia. Ale pierwszy odcinek nieco banalizuje temat i koncepcyjnie nie do końca wie, jaki przybrać ton. Uspokaja tak bardzo, że zapomina o ludzkich dramatach, z których ta seria słynie.
Cisza przed burzą
Pierwszy odcinek prezentuje życie w Jackson. Dominuje zatem spokój, a dramatyczne wydarzenia mają dopiero nadejść. Twórcy trochę rozwijają tutaj fabułę gry, dobudowując do niej np. wątek terapii, który jednak zostaje tak poprowadzony, że znów w zasadzie mógłby w podobnym kształcie trafić do wielu innych amerykańskich produkcji. I to mnie trochę rozczarowuje. Zmierzam do tego, że w The Last of Us zaczyna mi brakować tego, co czyni go The Last of Us – początek jest nijaki, nawet jeśli ogląda się go nieźle i bez spoglądania na zegarek.
Technicznie epizod prezentuje jakość, do jakiej zdążyło nas już przyzwyczaić HBO. Widać to szczególnie w scenach akcji z udziałem zarażonych – dynamiczny sposób poruszania się i paskudna fizjonomia tutejszych „zombie” są naprawdę przerażające i wprowadzają napięcie. Nawet się nie poskarżę na wykorzystanie jump scare’a, bo przyznam, że twórcom udało się sprawić, iż podskoczyłem na krześle, a przecież – pozostając dramatem – The Last of Us skręca czasem w stronę horroru.

Wciąż lubię też gitarową muzykę, która swoim delikatnym brzmieniem pasuje do trudnego świata The Last of Us, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem, a widz zostaje wystawiony na emocjonalnie trudne chwile (i te, mam nadzieję, jeszcze nadejdą!). Gwiazdą jest z kolei dla mnie Pedro Pascal, budujący postać zaangażowanego opiekuna Ellie, borykającego się z problemami typowymi dla rodziców, których dzieci dorastają, ale jak wiemy, skrywającego też swoją niebezpieczną stronę.
Najważniejsze przed nami – ale po pierwszym odcinku będę kolejnych wyglądał z obawami. Czy Dever udźwignie rolę Abby, a jej postać doczeka się pogłębienia, dzięki któremu motyw zemsty zadziała odpowiednio na widza? Czy Ellie rozwinie się w wiarygodny sposób? Czy po sztampowym początku czeka nas głęboka, emocjonująca podróż, po której przyklaśniemy całości z zachwytem? Mam wątpliwości, jednak chętnie dam się zaskoczyć.