Hideo Kojima – Metal Gear Solid i Death Stranding. Wizjonerzy, którzy nie potrafią pisać
Spis treści
Hideo Kojima – Metal Gear Solid i Death Stranding
Ach, Metal Geary. Mało która seria zafascynowała mnie tak, zanim w nią w ogóle zagrałem. Mało która seria potrafi tak fascynować na długo po przejściu. I mało która seria przyniosła taki zawód jak Metal Gear Solid. Widzicie, ekipa pod wodzą Kojimy dostarczała niesamowite połączenie anime z przekazem, testosteronową zabawą w Bonda komandosa, a zarazem sprawną skradanką. Cholera, rewolucyjną skradanką.
Hideo Kojima z całą pewnością jest wizjonerem. Ma szalone, intrygujące pomysły, które przy odpowiedniej pomocy potrafi przekuć w nietypowe, popychające gatunek rozwiązania gameplayowe, jak i fabularne. Jego bohaterów można kochać, można nienawidzić – można nawet czuć silne zażenowanie – ale bardzo trudno ich zapomnieć. Kojima raz trafia, a kiedy indziej niekoniecznie. Jeśli jednak dobrze się przyjrzymy, ostatnie odsłony Metal Gearów zaczęły się w pewnym momencie psuć.
Gdzieś tak w połowie – wciąż intrygującego i dosyć wzruszającego – Metal Gear Solid 4 „kojimizmy” wymknęły się spod kontroli (choć końcówkę MGS 4 uwielbiam). Dziwaczne, ale jakimś magicznym sposobem składne historie o klonowanych żołnierzykach, supermocach i wielkich mechach przekroczyły wszelkie rejestry telenowelowatości. Właściwie to wysadziło licznik. Do Metal Gear Solid 3 nawet najdziwniejsze pomysły – oraz obecność nieopierzonego jeszcze Raidena – równoważyła dobrze wyliczona lekkość, humor i narracyjny pazur. A potem nagle zaczęło się reżyserowanie ciężką ręką. W pomniejszych, „mobilnych” odsłonach (Portable Ops i Peace Walker) jeszcze jakoś to działało, ale już Phantom Pain, pełnoprawna piąta część sagi, zawiodła po całości.
Zostało jeszcze 53% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie