Podsumowanie. Wiedźmin Netflixa KONTRA Wiedźmin 3 – porównanie
Spis treści
Podsumowanie
Jak widać, redakcja jest niemal jednomyślna – i ma zdanie podobne do mojego. Wychodzi na to, że w studiu CD Projekt RED zebrali się bardziej uzdolnieni i wierniejsi materiałowi źródłowemu adaptatorzy dzieł Andrzeja Sapkowskiego niż ekipa Netflixa. Ba, nie tylko uzdolnieni i wierni, ale też odważni – nieobawiający się zaserwować masowemu odbiorcy treści, których zrozumienie mogłoby wymagać IQ przekraczającego amerykańską średnią. No i niezapatrzeni ślepo w Grę o tron.
Jest jednak jeszcze jedno kryterium, z uwagi na które można byłoby zestawić ze sobą grę i serial. Z której adaptacji Andrzej Sapkowski jest bardziej zadowolony? Cóż... Tutaj cała przewaga, jaką wypracował sobie Wiedźmin 3, właściwie przestaje cokolwiek znaczyć. Nie sądzę, by pisarz miał na którymś kolejnym Polconie oznajmić za parę lat z kwaśną miną, że serial „narobił mu mnóstwo smrodu i g*wna”, tak jak ongiś wyraził się o grach. Nie chodzi tylko o to, że liczba zer zapisanych w umowie z Netflixem jest przypuszczalnie zbyt duża, by AS miał ochotę publiczne kręcić nosem.
Ot, twórcy serialu dołożyli starań, aby przedstawić światu pisarza i zakomunikować, że u podstaw ich pracy leżą jego książki – a nie odwrotnie. I to Sapkowskiego do reszty uszczęśliwia. Może miałby on lepsze mniemanie o studiu CD Projekt RED, gdyby to zdobyło się na podobny gest podczas promowania swoich gier. A może i nie. Kluczowy jest tu raczej fakt, że film to medium, które AS zna, rozumie i szanuje – w przeciwieństwie do gier. Myślę, że to przede wszystkim dlatego jego książki z growymi okładkami są „be”, za to z serialowymi – „cacy”. Chyba już nic nie jest w stanie zmienić tego stanu rzeczy, więc... no cóż, szkoda. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Netflix przynajmniej wyciągnie jeszcze jakąś naukę z naprawdę udanej wirtualnej adaptacji sagi o wiedźminie, zanim nakręci kolejne sezony swojej produkcji.