Gra o tron – największe absurdy w 8. sezonie GoT
Najnowszy sezon Gry o Tron budzi ogromne wątpliwości fanów. Czy scenarzyści faktycznie stracili kontakt ze zdrowym rozsądkiem, czy intryga zgubiła logikę? Przedstawiamy największe absurdy, do jakich doszło ostatnio w Westeros.
Spis treści
- Co mówimy bogowi sensu i logiki? Nie w tym sezonie.
Osiem lat oczekiwania później, zima jest już tutaj. Wypatrywany niczym przybycie Daenerys do Westeros albo ujawnienie tożsamości matki Jona Snowa finałowy sezon Gry o tron zadebiutował w połowie kwietnia i za kilka zaledwie dni zostanie zakończony. Mamy za sobą emisję większości odcinków ósmej serii, w tym wielką bitwę o Winterfell zamykającą wątek ciągnący się od pierwszych minut pierwszego odcinka serialu. I wrażenia widzów nie są, niestety, tak entuzjastyczne, jak można by się spodziewać.
Wprawdzie Game of Thrones wciąż potrafi wzbudzić emocje, zaskoczyć czyimś zgonem czy pokazać ciekawe interakcje między bohaterami, ale coraz częściej funduje też niezamierzone dawki śmiechu lub zażenowania. Ósmy sezon pełen jest scen absurdalnych, głupich bądź niedopracowanych, które mocno utrudniają branie całej tej draki o Żelazny Tron na poważnie.
I choć jak dotąd żadnej z nich nie udało się dorównać najbardziej godnej ubolewania akcji w całej historii serialu – czyli finałowi wątku Sansy, Aryi i Littlefingera z siódmego sezonu – wiele z nich nie zostało za nią jakoś daleko w tyle. Co postaramy się udowodnić na kolejnych stronach tego artykułu, z brutalnością godną Joffreya i Ramsaya przypominając Wam, co najbardziej rozczarowywało i zniesmaczało Was w ostatnich tygodniach oglądania Gry o tron.
Uwaga! Ten artykuł jest tak samo pełen spoilerów, jak noc jest ciemna i pełna strachów.
Usługi teleportacyjne Westeros
Nawet jeśli ktoś nie czytał książek George’a Martina, może dość łatwo i z dużą skutecznością wskazać punkty, w których kończył się materiał źródłowy poszczególnych wątków, a zaczynała radosna twórczość własna scenarzystów serialu. Z reguły były to momenty, gdy akcja danych części opowieści drastycznie przyspieszała, a postacie w tajemniczy sposób zyskiwały moce teleportacyjne.
Za niespodziewanie nabyte umiejętności błyskawicznego podróżowania z jednej części kontynentu na drugą przez co drugiego bohatera szczególnie oberwał sezon siódmy. Można było żywić nadzieję, że twórcy wyciągną z tego wnioski i sytuacja się poprawi. A potem się rozczarować. Jeszcze początek sezonu był pod tym względem w porządku – armiom Daenerys dano kilka tygodni na dotarcie do Winterfell.
Potem jednak jakikolwiek sens, jeśli chodzi o tempo poruszania się między lokacjami, znów przestał istnieć. Co jest szczególnie imponujące, gdy weźmie się pod uwagę, że tym razem większość akcji toczy się w dwóch miejscach, co powinno trochę przystopować zapędy teleportacyjne postaci. Theon ledwie mówi swojej siostrze, że chciałby ruszyć pomóc Starkom, by raptem parę chwil później otrzymać przebaczenie od Sansy i móc szykować się do bitwy na miejscu. Tyleż zabawnie, co trafnie podsumowano to na Reddicie, porównując ten zabieg do systemu szybkiej podróży w grach wideo. Jeśli odblokowałeś już jakąś lokację – możesz się tam błyskawicznie teleportować.
Nie mniej imponujące prędkości uzyskała świętej pamięci flota Daenerys, która trasę Winterfell – Smocza Skała pokonała w ciągu kilku minut poświęconych innym postaciom. Ale niech będzie, wmówmy sobie, że statki i łódki w Westeros rozwijają naddźwiękowe prędkości. To wciąż jednak nie tłumaczy, jak Bronn w trymiga przebył dystans dzielący Królewską Przystań od Winterfell. No i dlaczego wpuszczono go, uzbrojonego, do zamku, a następnie do pomieszczenia, w którym przebywa namiestnik królowej, jakby był u siebie.