Return to Castle Wolfenstein – „jeśli dysponujesz niezłym łączem, nie znajdziesz nic lepszego”. 10 najlepszych gier 2001 roku
Spis treści
Return to Castle Wolfenstein – „jeśli dysponujesz niezłym łączem, nie znajdziesz nic lepszego”
Data premiery: 20 listopada
Producent: Gray Matter Studios
Gatunek: strzelanka FPP
Platformy: PC Windows
Nie mogę ocenić RTCW (traktowanego jako całość) na coś więcej niż zaledwie 8,5. Niestety, RTCW, nie będąc w swym singleplayerowym aspekcie tak wybitny, jak tego oczekiwaliśmy, nie zasługuje na nią. Kampania jest bowiem zaledwie dobra. Na szczęście tryby multiplayer są nie tylko unikalne – są znakomite: i jeśli prawdą ma być stwierdzenie, że to najlepsza gra, w jaką grałem w tym roku, to pojęcie gry zawęzić trzeba wyłącznie do trybu multiplayer.
Recenzja gry Return to Castle Wolfenstein, CD Action nr 69, ocena: 8,5/10
RTCW był w 2001 roku popularnym rebootem kultowej marki. Dziadek wszystkich strzelanin FPP, Wolfenstein 3D, powracał w glorii i chwale oraz z oszałamiającą oprawą graficzną na silniku Quake’a 3. Byli naziści, był zamek, tajne projekty wunderwaffe, klimat okultyzmu, no i oczywiście B.J. Blazkowicz w roli głównej. Recenzent CD Action narzekał głównie na długość kampanii fabularnej, poziom trudności niższy od tego w Hidden & Dangerous oraz zakończenie.
Inni z kolei wskazywali na więcej niż przyzwoitą długość fabuły, ale ogólnie „singiel” zbierał oceny od średnich po dobre. Opinie co do trybów walki sieciowej były już zgodne – tutaj Return to Castle Wolfenstein błyszczał i wyznaczał standardy dla przyszłych tytułów. Singiel i multi to były praktycznie dwie odrębne gry sprzedawane w jednym pakiecie – i to dosłownie, bo stały za nimi różne studia, a na pulpicie uruchamiało się je dwiema różnymi ikonami. Id Software jedynie czuwało nad procesem produkcji. Na kolejną pełnoprawną część „Wolfa” trzeba było czekać aż 8 lat.
Wspomina Patryk “PefriX” Manelski:
Return to Castle Wolfenstein ogrywałem z tatą, a raczej tata grał, a syn patrzył i ekscytował się widowiskiem na ekranie. A było czym, bo tytułowy zamek skrywał wiele tajemnic oraz okultystycznych niespodzianek. Początkowe strzelanie do zwykłych żołnierzy szybko przerodziło się w walkę z nazistowskimi koszmarami. Im dalej eksplorowało się wrogą bazę, tym bardziej niepokojąco się robiło, a także rósł poziom trudności. Pamiętam, że w pewnym etapie musiałem grać za mojego rodzica, bo zwyczajnie sobie nie radził! To od tego tytułu rozpoczęła się legenda B.J. Blazkowicza, którą naprawdę miło wspominam – zwłaszcza dzięki przyjemnemu multiplayerowi.