autor: Bebop & Feniks
10 typów klientów w sklepie z grami – spowiedź sprzedawców
Byłeś kiedyś w sklepie z grami? Na pewno ci się zdarzyło. Pytanie, czy zachowywałeś się jak ci klienci? Oto unikalne spojrzenie zza sklepowej lady na grających, a przynajmniej kupujących gry Polaków. FIF-ę na PlayStation 360? Już podaję.
Spis treści
Praca w sklepie z grami to sama przyjemność. Od rana do wieczora można sobie „pykać” w najnowsze hity, a od czasu do czasu porozmawiać z innymi pasjonatami tej gałęzi rozrywki. Istna sielanka, prawda? Cóż, w idealnym świecie zapewne tak by to wyglądało, jednak w rzeczywistości grać w sklepie nie sposób, nawet jeśli jest się samemu sobie szefem (chyba że lubicie często pauzować rozgrywkę, a tym samym – psuć sobie zabawę), natomiast osoby, które znają się na grach, należą do mniejszości.
Praca w sklepie z grami, podobnie jak w każdym innym sklepie, wiąże się ze stałym kontaktem z rozmaitymi ludźmi – niekiedy sympatycznymi i uprzejmymi, z którymi rozmowa przebiega w miłej atmosferze, a innym razem wręcz przeciwnie. Po latach spędzonych po tej stronie lady (więcej konkretów o autorach znajdziecie na ostatniej stronie tekstu) postanowiliśmy przybliżyć Wam dziesięć najbardziej charakterystycznych typów klientów, z którymi spotykamy się na co dzień.
NASZ KLIENT – NASZ PAN
Nim przejdziemy do dania głównego, musimy zaznaczyć, że każdego klienta traktujemy z takim samym szacunkiem, starając się, by wychodził od nas zadowolony, a co za tym idzie – jeszcze do nas wrócił. Nie próbujemy przy tym kategoryzować ludzi. Dlatego też apelujemy, byście podeszli do niniejszego tekstu z humorem i potraktowali go jako luźny opis sklepowej rzeczywistości.
Pamiętajcie też, że pracując w takim miejscu, mimo wszystko najczęściej ma się do czynienia ze „zwyczajnymi” ludźmi, którzy kupują wybrane przez siebie gry ewentualnie proszą o radę, a potem jej wysłuchują. Takie osoby nie są jednak na tyle charakterystyczne, by zapaść w pamięć... w przeciwieństwie do ludzi, o których opowiadamy na kolejnych stronach.
To co, zaczynamy?
So-GRA-tes
Feniks
Sokrates powiedział kiedyś: „wiem, że nic nie wiem”. Pierwszy typ klienta, który pojawia się w sklepie z grami wideo, może niekoniecznie zdaje sobie z tego sprawę, ale o wirtualnej rozrywce wie tyle co Sokrates. Oczywiście to obowiązkiem sprzedawcy jest mieć możliwie największą wiedzę na temat oferowanego asortymentu, jednak nawet on potrzebuje minimum informacji o tym, na czym dana osoba gra bądź jakiej gry poszukuje, by móc cokolwiek jej polecić. Jak się jednak okazuje, nie wszyscy to rozumieją. Gorzej, że takie przypadki bynajmniej nie należą do rzadkości.
Na porządku dziennym są bowiem klienci, którzy szukają „jakiejś fajnej gry”, a na pytanie: „Ale fajnej strzelanki, wyścigowej, przygodówki?” (o „przygodówkach” jeszcze Wam opowiemy – cudzysłów nie pojawił się tu przypadkowo) odpowiadają: „W sumie to nie wiem”. Jeśli sprzedawcy uda się „wyciągnąć” od klienta, na jakiej platformie ten gra, może już odtrąbić niewielkie zwycięstwo, gdyż wówczas ma możliwość polecenia jednego z bardziej „uniwersalnych” tytułów (oczywiście na czele z GTAV). Gorzej, gdy klient nie wie, na jakiej konsoli gra, lub odpowiada zdawkowym „Xbox”, „PlayStation”, „Nintendo” albo o zgrozo... „komputer/laptop”.
Jak powszechnie wiadomo, każda gra na PC ma swoje wymagania sprzętowe. Dlatego też przed poleceniem jakiejkolwiek pozycji sprzedawca musi wiedzieć, jaki procesor i karta graficzna oraz ile pamięci RAM „siedzi” w maszynie kupującego. Spotkanie klienta mającego taką wiedzę graniczy jednak z cudem – najczęściej bowiem słyszymy odpowiedzi w stylu „nie mam pojęcia”, „z Windowsem 7/8/10” albo „laptop Asusa, z tych nowszych” (po czym okazuje się, że to sprzęt kupiony dwa lata temu za mniej niż dwa tysiące złotych). Wówczas jedynym rozwiązaniem jest znalezienie możliwie najmniej wymagającej produkcji i przypomnienie, że jeśli komputer klienta okaże się zbyt słaby, by „pociągnąć” taki tytuł, sklep nie ponosi za to winy.
Inna sprawa, że wybrane gry na PC są co prawda dostępne w pudełkach, jednak w środku znajdziemy jedynie klucz do pobrania wersji cyfrowej. W takich wypadkach zdarza się, że klient po rozpakowaniu świeżego nabytku przychodzi do nas z reklamacją, bo „w środku nie ma płyty”. Często takiej osobie trzeba wytłumaczyć od podstaw, czym jest dystrybucja cyfrowa i jak przebiega proces zakładania konta na wybranej platformie oraz jak się aktywuje grę. Bywa i tak, że to nie wystarczy, a po kilku godzinach świeżo wyedukowany przez sprzedawcę klient przychodzi do niego z laptopem, by zainstalował mu dany tytuł...
Dodatkowo sprawę skomplikował Microsoft, tworząc Xboksa One S All-Digital. Niewyposażoną w napęd optyczny konsolę można nabyć w bardzo przystępnej cenie, na co „złapało się” wiele nieobeznanych z tematem osób... które teraz pytają w sklepach o gry w wersjach cyfrowych lub o koszt wstawienia napędu do owej konsoli. Swoją drogą niedawno w odpowiedzi na stwierdzenie, że gry w wersji cyfrowej można kupić w sklepie Microsoftu, a kody w formie fizycznej należą do rzadkości, usłyszałem: „OK, a gdzie jest najbliższy taki sklep?”.
Na koniec słówko o graczach, którzy nagminnie mylą pojęcia bądź nie wiedzą, czym są tytuły ekskluzywne. Pytania o Forzę Horizon 4 na PlayStation 4, Mario na Xboksa 360 lub God of War na Xboksa One są codziennością. Podobnie mają się sprawy z gatunkami – czasami sprzedawca musi rozejrzeć się za „grą logiczną przypominającą A Way Out”, „bijatyką w stylu Wiedźmina” lub „strategią podobną do Gothica”.
Od Bebopa
Od pierwszej zapowiedzi konsoli Xbox One S All-Digital wiedziałem, co będzie się działo. Sprzęt jako taki jest w porządku i może być świetną alternatywą dla osób rozważających subskrypcję Xbox Game Pass i Xbox Live Gold. Większość klientów nie wie jednak, na co naprawdę się decyduje, nie czyta wcześniej o produkcie ani nie poświęca mu czasu w chwili zakupu. Nie chcę tu na nikogo zrzucać winy, ale takie osoby bardzo często narzekają, że pracownik marketu nie uprzedził ich o braku napędu. Teoretycznie sprzedawca nie musi tego robić, ale w mniejszych sklepach informuje się klientów o takich rzeczach, by uniknąć ewentualnego zwrotu. Z tego samego powodu wspomina się o wersjach językowych.