autor: Bebop & Feniks
Biznesmen. Spowiedź sprzedawcy ze sklepu z grami
Spis treści
Biznesmen
Feniks
Po czym można poznać biznesmena? Czyżby po drogim ubraniu, pliku banknotów w ręku i nienagannej polszczyźnie? No cóż... nie do końca. Klienta, którego lubię nazywać „biznesmenem”, najczęściej wyróżnia fakt, że nie interesuje go nic poza pieniędzmi.
Zacznijmy od tego, że przy zakupie gry zawsze pyta o rabat. Pal licho, jeśli chciałby „urwać końcówkę” z ceny. Gorzej, jeśli próbuje zbić cenę z poziomu, powiedzmy, 139 złotych do „równej stówy”. Zdarza się, że kiedy słyszy, iż nic na takiej transakcji nie zarobię, a jeszcze będę musiał do niej dołożyć, pyta, czy nie zrobiłbym dla niego wyjątku, bo na przykład „często tu kupuje” albo „na pewno jeszcze tu wróci”.
Z innymi typami „biznesmenów” można spotkać się przy skupie używanych gier. Co ciekawe, najczęściej mowa o ludziach pozbywających się swoich kolekcji na poprzednią generację konsol. Są to np. osoby, które myślą, że za każdy sprzedawany tytuł otrzymają co najmniej połowę premierowej ceny, nawet jeśli od debiutu minęło pięć lat. Zazwyczaj można od nich usłyszeć coś w stylu „panie, pan wie, ile ja za to kiedyś dałem?”.
Zdarzają się również tacy, którzy bardzo się dziwią, że nie kupujemy gier w takich cenach, w jakich je sprzedajemy, albo nie potrafią zrozumieć, iż na sprzedawane gry nakładamy określoną marżę. Tacy klienci często najpierw pytają, w jakiej cenie mamy daną grę, a dopiero potem mówią, że chcą takową sprzedać i wyciągają ją z plecaka/torby/kieszeni.
Są wreszcie i osoby, które próbują zarobić za wszelką cenę i na przykład sprzedać nam mocno porysowane płyty. Najczęściej słyszy się od nich: „U mnie działa”, a kiedy spotkają się z odmową zakupu, pytają: „I co ja mam teraz z tym zrobić?” albo: „Nie weźmie pan tego nawet za 10 złotych?”. Ponadto zdarzają się przypadki, kiedy ktoś próbuje nam sprzedać niedziałającą konsolę lub kontroler. Gdy ukryta wada wychodzi na jaw (przy zakupie każdy towar dokładnie sprawdzamy), tacy klienci najczęściej również tłumaczą się, że „u nich działa”.
I wreszcie ostatni typ „biznesmena”, czyli klient, dla którego pieniądze nic nie znaczą i przy zakupie gry dosłownie rzuca je na ladę; czasami nie bierze złotówki reszty i nie potrzebuje paragonu.
Od Bebopa
Z jakiegoś powodu klienci nigdy nie postrzegają stoiska z grami jako sklepu, ten status mają wyłącznie markety. Nie jest to przecież ryneczek z produktami na wagę. Nie wstaję rano, by zrywać świeże Minecrafty. Za to notorycznie słyszę, że „w sklepie mają taniej”. Z reguły rozmowa urywa się, kiedy informuję, że „to również jest sklep”. Wiele osób nie rozumie też, że raz to my mamy promocję, innym razem mają ją markety. Ceny mogą się różnić, zamiast więc parskać ze złości lub wyśmiewać sprzedawcę, lepiej po prostu dokonać zakupu tam, gdzie jest taniej.
Kiedyś uczestniczyłem w bardzo absurdalnej sytuacji. Zapytany o cenę gry, której fizycznie nie miałem, rzuciłem standardową formułkę: „Ostatnio mieliśmy cenę XX zł, ale nie mogę potwierdzić, że jest ona aktualna, bo gry nie mamy na stanie i cena mogła ulec zmianie”. Klient postanowił wywrzeszczeć swoje oburzenie wywołane wysoką kwotą. Tylko jaki jest sens kłótni o produkt, którego nie ma?