Bombowce w kosmosie. 10 największych absurdów nowej trylogii Star Wars
Spis treści
Bombowce w kosmosie
UWAGA, TUTAJ SPOILERUJEMY FILM
Ostatni Jedi
Nagłówek powyżej by wystarczył, ale jednak się powyżywajmy. W otwierającej Ostatniego Jedi scenie bitwy kosmicznej widzimy, jak bombowce Ruchu Oporu pojawiają się nagle (radar, czujniki, obserwacja optyczna?) i bombardują gigantyczny okręt Najwyższego Porządku.
OK, to się działo obok planety, więc broń wykorzystująca zasady grawitacji mogłaby zadziałać. Ze stron fanowskich dowiemy się też, że bomby te były przyciągane magnetycznie przez stanowiący cel okręt. Tylko że to wciąż bez sensu. Na filmie widzieliśmy, że aby użycie tej broni mogło się powieść, bombowce musiały znaleźć się bardzo blisko atakowanego okrętu. Nic dziwnego, bomby leciały powoli jak na kosmiczne warunki. Gdyby nie absurdalna szarża Poe Damerona, nigdy nie udałoby się tym ociężałym statkom zbliżyć się do celu (dodajmy niekompetencję przeciwnika, który spóźnił się z myśliwcami).
W normalnych warunkach statki musiałyby „zrzucić” bomby z większej odległości. Czy oddziaływanie magnetyczne by wtedy zadziałało? Czy bomby przyciągnąłby właściwy cel? Wtedy bomby leciałyby długo i wolno. Jedno trafienie w nie wysadziłoby je wszystkie przedwcześnie.
No dobrze, a może Ruch Oporu użył tej broni niestandardowo? Może ona nie służyła do niszczenia silnie uzbrojonych okrętów, posiadających osłonę myśliwców? Może to po prostu broń do prowadzenia nalotów dywanowych na powierzchnię planet i statki handlowe? Może czas przemyśleć, czy Ruch Oporu na pewno był taki szlachetny?