Pip-Boy – zegarek z kalkulatorkiem. 20 rzeczy, za które pokochaliśmy serię Fallout
Spis treści
Pip-Boy – zegarek z kalkulatorkiem
Kto nie kojarzy tej charakterystycznej, pionierskiej i genialnej myśli technicznej, za którą, o dziwo, nie stał Steve Jobs, tylko korporacja RobCo. Z założenia miał to być mobilny komputer (choć – prawdę mówiąc – gabaryty tego dzieła są dość pokaźne), który ostrzeże przed radioaktywnością i przypomni o rocznicy naszego nieudanego małżeństwa – w praktyce jednak Pip-Boy jest elementem interfejsu. To tu znajdujemy wszystkie informacje o naszej postaci, zarządzamy ekwipunkiem, oglądamy mapę czy przeglądamy zadania. Trudno więc nie uznać Pip-Boya za jeden z najważniejszych elementów, który uczynił Fallouta Falloutem. Dodatkowo Pip-Boy z pewnością posiadał wejście na słuchawki.
NPC – zainwestuj w charyzmę
Wspomniany wcześniej Harold to bodaj moja ulubiona postać z Fallouta. Spotykamy go już w części pierwszej, ale także w drugiej, trzeciej, a nawet w zapomnianym już (być może na szczęście) Falloucie: Brotherhood of Steel. Nie dość, że jest ghulem (stał się nim nieco inaczej niż reszta, nie przez promieniowanie, tylko za sprawą substancji FEV), to w dodatku na jego głowie rośnie sobie drzewo o imieniu Bob (choć sam Harold czasami nazywa je Herbertem...). Gdy mieszkańcy Oazy zaczynają czcić Harolda, ten popada w depresję i chce się zabić.
Te wszystkie drobiazgi i historie sprawiają, że postacie niezależne z Fallouta zapadają w pamięć. Warto tu wspomnieć o takich przedziwnych charakterach jak ED-E, mój ukochany towarzysz z New Vegas, Three Dog, The Master (który wygląda jak wynik skrzyżowania człowieka z komputerem) czy Victor. Wszyscy ci bohaterowie będą wracać – jeśli nie w kolejnych częściach Fallouta lub popkulturze, to przynajmniej w naszych wspomnieniach. I jeśli nawet fabularnie Fallouty nie zawsze powalały na kolana, to postacie ratowały nasze wspomnienia.