Ronin. Gry, które prawdopodobnie ominąłeś w 2015 roku
Spis treści
Ronin
Ronin to dzieło jednej osoby – Polaka Tomasza Wacławka, wyraźnie inspirowanego takimi produkcjami jak Mark of the Ninja kanadyjskiego Klei Entertainment w kwestii rozgrywki, zaś Tarantinowskim Kill Billem w warstwie fabularnej. Całość ma przy tym dobrze znany fanom „indyków” rozpikselowany styl graficzny. Tytuł ten łączy w sobie skradankę, dwuwymiarową platformówkę oraz grę turową i choć brzmi to jak trudny do wykonania miszmasz, oferuje naprawdę mnóstwo niegłupiej rozrywki. Wcielamy się w wojowniczkę ninja, napędzaną żądzą zemsty za śmierć swoich najbliższych – tym jednak nieszczególnie musicie się przejmować, bo akurat historia w Roninie gra trzecie lub nawet czwarte skrzypce. Tym, co sprawiło, że produkcja ta zyskała u nas miano jednej z najlepszych wakacyjnych nowinek, jest nietypowa rozgrywka: dopóki nie zostaniemy wykryci przez przeciwników, musimy skradać się przez korytarze korporacji, eliminując wrogów z ukrycia i zabezpieczając dane. Do tego momentu poruszamy się w czasie rzeczywistym, gdy jednak ktoś wreszcie zauważy naszą obecność, rozpoczyna się walka w turach: musimy korzystać z nieustannie rozwijanych umiejętności bohaterki i odpowiednio planować kolejne ruchy, by nie zostać ustrzelonym przez ochroniarzy, cyborgi oraz innych ninja. I choć każde posunięcie da się analizować bez końca, a w odpowiednim ich egzekwowaniu pomaga możliwość zatrzymania czasu, Ronin bynajmniej nie należy do łatwych tytułów – bez sporej dawki logicznego myślenia od razu zostaniemy postawieni w sytuacji bez wyjścia.