Labirynt Popielniczki w Control. Najlepsze momenty z gier 2019 roku
Spis treści
Labirynt Popielniczki w Control
W przypadku naprawdę dobrych gier zazwyczaj trudno wybrać jeden najlepszy moment. Ale gdy mowa o Control, decyzja nie mogła być prostsza. Bynajmniej nie dlatego, że w produkcji Remedy Entertainment mało jest emocjonujących fragmentów – niemniej nawet na tle licznych atrakcji, jakie oferuje ten tytuł, sekwencja w Labiryncie Popielniczki okazuje się tak fantastycznie spektakularna, że pozostawia całą resztę daleko w tyle.
Utwór Control, który przygrywa nam w trakcie przemierzania Labiryntu Popielniczki, powinien wydać się znajomy miłośnikom wcześniejszych dokonań Remedy Entertainment. Odpowiada za niego bowiem zespół Old Gods of Asgard – wirtualne alter ego rockowej grupy Poets of the Fall, która od lat pozostaje w dobrej komitywie z fińskimi deweloperami. Początki tej współpracy sięgają jeszcze 2003 roku – wtedy to muzycy nagrali utwór Late Goodbye na potrzeby Maxa Payne’a 2. Talent zespołu mogliśmy podziwiać również w Alanie Wake’u, do którego trafiło pięć piosenek. Sami artyści pojawiają się na chwilę w programie telewizyjnym, który może obejrzeć główny bohater.
Ten kilkuminutowy etap to po prostu festiwal zabawy zaprojektowaną lokacją. Od samego wejścia do labiryntu poszczególne ściany zaczynają się przed nami otwierać i zamykać, pomieszczenia nagle rosną na wysokość kilkudziesięciu pięter, fragmenty podłogi podnoszą się i przesuwają, wszędzie wokół pojawiają się drzwi i tajne przejścia, pokoje są ustawiane do góry nogami lub bokiem, a w dodatku zewsząd wylewają się na nas wrogowie, więc oprócz wykazania się orientacją w ewoluującej na naszych oczach gęstwinie korytarzy musimy też celnie strzelać i rzucać przedmiotami, używając telekinezy.
Sekwencja ta wyróżnia się także atmosferą. Biurowy wystrój i stonowaną ścieżkę dźwiękową na parę chwil zastępują pomieszczenia z tapetą w hipnotyczne wzory i wściekle czerwonymi wykładzinami, a za sprawą pożyczonego od pewnego intrygującego dozorcy walkmana w uszach rozbrzmiewa nam rock z ostrymi wokalami i popisowymi solówkami na gitarze. I chociaż nazywanie tego etapu labiryntem to mocne nadużycie, bo pomimo zagmatwanych wizualiów jest to fragment skrajnie liniowy, trudno nie docenić tego pokazu wyobraźni, specyficznej wizji i charakterystycznego klimatu, który idealnie pasuje do tak dziwacznej – w jak najlepszym tego słowa znaczeniu – produkcji.