Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots. W co zagrać czekając na Cyberpunka 2077
Spis treści
Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots
Bardziej „cyber” niż „punk”, ale jednak wciąż jest to gra czerpiąca pełnymi garściami z konwencji. Mało tu pokazywania nizin społecznych, wiele za to miejsca poświęcono ponurej wizji nieodległej przyszłości, w której dominują korporacje z prywatnymi armiami. Oczywiście absurdy i fabularne dziury twórca serii, Hideo Kojima, zaszpachlował nanobotami.
O czym opowiada kolejna odsłona MGS-a? O strachu przed przyszłością kontrolowaną przez sztuczną inteligencję. O świecie, w którym wojna i kapitał grają pierwsze skrzypce. Przede wszystkim jednak miało być to pożegnanie Kojimy z Solid Snakiem. Pożegnanie przeprowadzone w wielkim stylu. Stąd legendarne, kilkudziesięciominutowe przerywniki filmowe z ujęciami tak przeciągniętymi, że przy nich dzieła Sergio Leone wyglądają jak poszatkowane teledyski kręcone roztrzęsioną kamerą.
Zarazem jednak jest to jedna z ciekawszych i ważniejszych odsłon serii, pokazująca galerię postaci lubianych mniej (Raiden) lub bardziej (Snake, Ocelot). Historia jak zwykle okazała się zakręcona, melodramatyczna i uderzająca w podniosłe tony oraz napakowana testosteronową, przegiętą akcją, ale przemycała sporo przemyśleń społecznych, politycznych i historiozoficznych.
W przerwach epickiego filmu Hideo Kojimy mogliśmy też pograć w porządną skradankę usprawniającą rozwiązania gameplayowe z poprzednich odsłon, opatrzoną świetną jak na owe czasy grafiką i wciąż trudną jak diabli. Solid Snake miał do dyspozycji mnóstwo rozmaitych narzędzi, gadżetów, ścigał się też z czasem – ze względu na pochodzenie dosięgnął go jednak radykalnie przyspieszony proces starzenia.
Naturalnie – Guns of the Patriots nie okazało się końcem serii, po nim przyszło Portable Ops (nie do końca kanoniczne), świetne Peace Walker (kanoniczne) i oczywiście głośne, choć kontrowersyjne, Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Ale to już inna historia...