Sensownie przedstawiony Nilfgaard. Czego brakowało Wiedźminowi Netflixa?
Spis treści
Sensownie przedstawiony Nilfgaard
Bardzo nie lubię zero-jedynkowego podziału na dobro i zło, bowiem życie nie jest aż tak banalnie proste. Takiej dychotomii nie było także w książkach Sapkowskiego, który starał się wydobyć głębię z każdej postaci. Trudno więc ukryć przykrość, kiedy widzimy tak ignoranckie podejście twórców do wątku Nilfgaardu. Potężne, ale i pełne nieoczywistych motywów cesarstwo zostało tu sprowadzone do bezmyślnej wrogiej masy, która wyrzyna w pień wszystko, co stanie jej na drodze. Po co, jak i dlaczego? Bo Ciri.
Równie blado wypadają postacie reprezentujące stronę Emhyra. Fringilla to czarodziejka bez charakteru, której po prostu źle z oczu patrzy. W niejasny sposób przedstawiono jej motywy i mimo krótkiego czasu ekranowego potrafi irytować swoją obecnością. Trochę lepiej radzi sobie Cahir, bo ten przynajmniej ma w sobie jakąś cząstkę nieokiełznanego mroku i tajemnicy. Nie zmienia to jednak faktu, że większość jego występów sprowadza się do zabijania z zimną krwią i z tą samą pozbawioną emocji twarzą. Robi się to po jakimś czasie przerysowane. Do prawdziwej „erupcji charyzmy” dochodzi w trakcie walki Cahira z Vilgefortzem. Obydwaj panowie nie wnieśli zbyt dużo do serialu, mimo swych ważnych w kontekście przyszłości ról. I to może niepokoić.
SEKCJA PLUSÓW
Przykro mi, drodzy twórcy. Tak zepsuliście ten Nilfgaard, że nie zamierzam Was bronić.
O AUTORZE
„Wieśka” oglądało mi się całkiem przyjemnie, nawet przy wyłączeniu trybu lokalnego patriotyzmu, ale im więcej czasu mija od premiery, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Netflix strasznie popsuł nasze dobro narodowe. Nie zamierzam wydawać ostatecznego wyroku, bowiem chcę dać szansę drugiemu sezonowi. Jeśli jednak otrzymam twór o podobnej jakości, to trzeciej szansy nie będzie.