Mięso, krew i igrzyska. Czego brakowało Wiedźminowi Netflixa?
Spis treści
Mięso, krew i igrzyska
Gdzie te latające kończyny? Gdzie lejąca się posoka i agonalne krzyki, zapowiadające rychłe zstąpienie do piekieł? Odpowiedź brzmi: w Mortal Kombat. Netflix zapomniał chyba, że tworzy serial w realiach quasi-średniowiecznych, a wtedy nie patyczkowano się w boju. Doskonale wiem, że Geralt walczy o wiele bardziej dynamicznie od przeciętnego rycerza, a jego moce pozwalają na korzystanie z praktyczniejszych sposobów pozbywania się wrogów, ale i tak szkoda, że takie prawdziwie krwiste i brutalne sceny można policzyć na palcach jednej ręki.
Brakuje tu także znamiennej dla Sapkowskiego bezceremonialności. Walki z potworami przebiegają w sposób widowiskowy, ale kończą się na zadrapaniach i bandażach. Strzyga zostaje powstrzymana, nie dochodzi w tym pojedynku jednak do tak drastycznych scen jak w oryginalnym komiksie Bogusława Polcha i Macieja Parowskiego (mowa o agresywnym gryzieniu piersi przemienionego potwora). Podobnie jest w starciach ludzi z ludźmi. Nilfgaardczycy odznaczają się szczególną bezwzględnością, ale spowodowana przez nich masakra dzieje się w dużej mierze poza kadrem. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem sadystą, niemniej uważam, że takie sceny potrafią wpłynąć na emocje i bardziej zaangażować w seans. Przypomnijcie sobie tylko starcie Oberyna Martella z Górą w czwartym sezonie Gry o tron.
SEKCJA PLUSÓW
Honoru znów broni odcinek numer jeden. Tym razem jednak chodzi o przepięknie krwawą scenę nakręconą w jednym ujęciu. Geralt eliminuje po kolei oponentów, a widz odczuwa na własnej skórze każde cięcie. I chociaż to najlepiej przygotowana przez twórców walka w całym serialu, to nadal brakuje w niej trochę... mięsa. Mimo że okolice szyi oraz klatki piersiowej cierpią tu okrutnie.