Wolfenstein: The New Order – co by było, gdyby...?. 12 niezłych gier, których fabuła to BEŁKOT
Spis treści
Wolfenstein: The New Order – co by było, gdyby...?
Pamiętacie jeszcze słowa Johna Carmacka ze wstępu do tego tekstu? Najwidoczniej nie spodziewał się on, że przyjdzie taki moment, kiedy nawet w serii Wolfenstein – której pierwszej „strzelankowej” części był programistą – to fabuła wysunie się na pierwszy plan. W The New Order – grze przyjętej skądinąd wyjątkowo entuzjastycznie – dostaliśmy Blazkowicza z krwi i kości, mnóstwo dialogów i złożoną historię. Nie łudźcie się jednak: wśród scenarzystów MachineGames nie ma drugiego Philipa K. Dicka, a ich dzieło to żaden tam Człowiek z Wysokiego Zamku.
Cała historia zaczyna się dość idiotycznie – po prologu główny bohater trafia do szpitala w śpiączce, z której wybudza się po czternastu latach. Naturalnie akurat w momencie, w którym placówkę atakują Niemcy – i oczywiście już po kilkudziesięciu sekundach bez problemów morduje każdego, kto stanie mu na drodze. Potem trafiamy na trop tajnej żydowskiej organizacji, pracującej w pocie czoła nad... superbetonem, dowiadujemy się, że w Trzeciej Rzeszy kwitnie produkcja niezwykle zaawansowanych mechów, a szwarccharakter przez półtorej dekady trzymał w słoiku mózg naszego przyjaciela – pewnie po to, by uczynić walkę z nami zdecydowanie bardziej dramatyczną.
Ale – co najciekawsze – wszystkie te głupotki nie przeszkadzają w dobrej zabawie – wręcz przeciwnie, absurdalny scenariusz idealnie pasuje do przerysowanej postaci twardziela Blazkowicza. Na pewno wolałbym to niż ewentualną kontynuację z czterema godzinami rozpolitykowanych do przesady postaci w przerywnikach filmowych, bo kto normalny wpadłby na taki pomysł. Prawda, MachineGames?