Destiny – kosmiczny bałagan. 12 niezłych gier, których fabuła to BEŁKOT
Spis treści
Destiny – kosmiczny bałagan
Gracze czytający ten fragment podzielą się zapewne na dwie grupy: tę, która przyzna mi rację, i tę, która zapyta: „Chwila, to w Destiny była fabuła?”. Oczywiście fundamentem produkcji Bungie nie miał być porywający scenariusz, a wciągające na długie godziny wieloosobowe strzelanie – ale jeśli czytaliście o tym tytule przed premierą, można było odnieść wrażenie, że deweloperzy przykładają sporą wagę do stworzenia intrygującego uniwersum z wieloma frakcjami i wątkami. I rzeczywiście, gdzieś w Destiny czają się wszystkie te elementy, ale osadzona w tych realiach kampania zawodzi na całej linii.
Aby rzeczywiście zanurzyć się w świecie wykreowanym przez scenarzystów Bungie, musicie sięgnąć daleko poza podstawową wersję Destiny – bo gra ma głęboko w nosie to, czy rozeznacie się w swojej misji, zżyjecie z postaciami i zrozumiecie, co jest stawką w całej historii. Nie ma tutaj ciekawych bohaterów, nie ma ciekawych złoczyńców, nie ma podróży o wielkim znaczeniu, cała kampania wydaje się po prostu czymś dokooptowanym w ostatniej chwili, by nieco wzbogacić zawartość. Przez kilkanaście godzin jej trwania odczuwamy tyle samo emocji i widzimy tyle samo budowania uniwersum, ile przez pojedynczą poboczną misję w Mass Effekcie. Rozszerzenia oczywiście poprawiły ów stan rzeczy, ale posmak po niezjadliwej papce zaserwowanej na premierę pozostał. A co gorsza, Bungie całkowicie odpuściło sobie naukę na własnych błędach, bo Destiny 2 – chociaż przystępniejsze i nieco lepiej wyłożone – to wciąż festiwal klisz o walce z Ciemnością. Gdzie my to widzieliśmy? No tak – wszędzie.
THAT WIZARD CAME FROM THE MOON
Podobno nawet najgorzej napisaną historię może w pewnym stopniu uratować dobry aktor głosowy, a Bungie zatrudniło do współpracy naprawdę nie byle kogo – samego Petera Dinklage’a, który w momencie premiery Destiny miał na koncie jedną statuetkę Emmy i trzy nominacje za rolę Tyriona w Grze o tron. Niestety, jego występ okazał się równie pozbawiony ikry jak cała reszta fabularnej warstwy tej produkcji, gracze szybko zaczęli z niego szydzić i zastąpiono go Nolanem Northem. A chyba niesłusznie, bo mówcie, co chcecie, ale nawet Daniel Day-Lewis miałby problem z ciekawym zagraniem takich kwestii jak: „Ten czarodziej przybył z Księżyca” czy „Uważaj! Jego moc jest mroczna”.