Błagam, trochę mniej głupot!. Co Netflix MUSI poprawić w 2 sezonie Wiedźmina?
Spis treści
Błagam, trochę mniej głupot!
O ile przypadkowe spotkania są na swój sposób zabawne i można je jakoś zrozumieć, tak chroniczny brak logiki czy konsekwencji trudno twórcom wybaczyć. Wymienię tylko kilka przykładów, bo pewnie zajmiemy się nimi w osobnym tekście, gdyż jest ich masa. A – muszę to podkreślić – nie należę do osób, które zwracają uwagę na fabularne dziury – a nawet jeśli, to niespecjalnie się nimi przejmują (np. w Prometeuszu wszystkie te absurdy scenariusza w ogóle mnie nie obeszły i film bardzo sobie cenię). Wiedźmin naprawdę się postarał, żebym się czepiał braku logiki.
Gdyby ktoś oświecił mnie dwa tygodnie temu, że Aretuza, najważniejsza szkoła magiczna dla panien na kontynencie, napędzana jest węgorzami, czyli pechowymi adeptkami, powiedziałbym mu, żeby już więcej nie pił. Dawno nie widziałem czegoś tak głupiego i absurdalnego zarazem. Nie mam pojęcia, komu zrodził się ten pomysł w głowie, ale najlepiej, żeby nie korzystano z jego pomocy przy następnych sezonach.
W Aretuzie w ogóle nagromadzenie głupot na metr kwadratowy jest chyba największe (pewnie też dlatego, że cała szkoła to raptem parę pomieszczeń na krzyż). Wisienką na torcie całego sezonu okazuje się przemiana Yennefer – scena ta jest świetnie nakręcona, odpowiednio dramatyczna i kapitalnie zestawiona z dynamicznymi ujęciami walki Geralta ze strzygą. Ale jakim cudem to wszystko odbywa się w czasie trwania… balu? Naprawdę czarodziejka przeszła tę straszliwą mutację w 30 minut, szybko nałożyła na siebie makijaż i chwilę później pląsała po parkiecie, podbijając serca zgromadzonej szlachty?
Oto kilka innych przykładów – a to tylko czubek góry lodowej
- Yennefer decyduje się – z własnej inicjatywy – przejść magiczną operacją upiększającą. W jej wyniku staje się bezpłodna. Parę odcinków później narzeka, że nie dano jej wyboru. Oookey, Yen, jak widać straciłaś też pamięć.
- W trakcie bitwy o Wzgórze Sodden Nilfgaardczycy notorycznie zostawiają pokonanych, choć ciągle żywych, wrogów bez żadnego dozoru. No bo po co ich aresztować czy dobić? Przecież nie mogliby wtedy wystąpić w kolejnych scenach.
- Gdy Geralt dowiaduje się, że jest zlecenie na potwora, prosi przypadkową postać: „Wskaż mi drogę do Temerii”. To wcale nie jest dziwne, że słynny łowca potworów nie ma pojęcia, w której stronie świata leży INNY KRAJ.
- Gdy Ciri i jej elfi towarzysz opuszczają Brokilon w towarzystwie niby-Myszowora, żadne z nich nie niesie ze sobą choćby jednego pakunku. To samo zresztą dotyczy też wyprawy na smoka. Albo w świecie wiedźmina wszędzie jest „godzina szybkim koniem”, albo ktoś zapomniał o rekwizytach dla aktorów.
- Geralt targuje się z chłopem, który chce, żeby wiedźmin upolował diabła. Biały Wilk podbija stawkę ze stu do stu pięćdziesięciu monet. Chłop wyciąga zza pazuchy odliczoną kwotę w worku i się rozchodzą. To musiał być bardzo przewidujący chłop i bardzo ufny wiedźmin.
- Myszowór powstrzymuje żołnierzy Nilfgaardu magią przez kilka godzin. Ciri zaczyna jednak ucieczkę z zamku dopiero wtedy, gdy magiczna bariera znika.
Takich absurdzików i głupotek jest, niestety, znacznie więcej. I czuć, że niejednokrotnie zrobiono to z premedytacją, żeby doprowadzić do scen, na których twórcom zależało – bez względu na to, jak niemądrze to wyjdzie. Wolałbym, żeby autorzy potrafili osiągać ten cel inaczej, niż poświęcając logikę na ołtarzu efektu.
JAKIE SĄ SZANSE NA POPRAWĘ?
Ciężko ocenić, ale jestem sceptyczny. Twórcy wybrali taki kierunek artystyczny, w którym efektowność idzie przed logiką opowieści.