Naziści zombie i inne opowieści dziwnej treści. UFO i okultyzm – naziści w popkulturze
Spis treści
Naziści zombie i inne opowieści dziwnej treści
Okultyzm w nazizmie swoje prawowite miejsce opierał właśnie na fundamentach ariozofii i volkizmu (patrz ramka poniżej). Tak jak nazistów okultystów nie wymyślił Steven Spielberg w Poszukiwaczach zaginionej arki ani tym bardziej Mike Mignola w komiksie Hellboy, tak okultystyczne hobby oficerów Wehrmachtu również nie było tymczasową modą.
Nazi zombies
Oprócz rzekomego zaprzedania przez Hitlera duszy diabłu warto odnieść się do popularnych zombie. Rozplenieni jak karaluchy naziści również tutaj zaznaczyli swoją obecność. Pierwszy film, który porusza tematykę nazi zombies datuje się już na... 1966 rok! The Frozen Dead to rzecz o szalonym naukowcu, który przetrzymywał głowy nazistów, aby odnaleźć dla nich stosowne ciała i przywrócić III Rzeszę do życia. My jednak pamiętamy przede wszystkim zdrowo postrzeloną (porąbaną?) horrorową komedię Dead Snow. Ten norweski splatter i slasher opowiadał o grupie studentów, która natyka się na świetnie zakonserwowanych nazistów zombie. Krew leje się na tyle gęsto, że trudno nie umrzeć z wrażenia. I śmiechu.
Heinrich Himmler, jeden z twórców nazistowskiego koszmaru, był – jak wiadomo – szefem SS i Gestapo, ale również członkiem towarzystwa Thule (patrz ramka poniżej), antysemickiego i okultystycznego stowarzyszenia, do którego należeć miały między innymi tak znamienite persony z ówczesnych niemieckich salonów jak Hans Frank czy Rudolf Hess. Mówimy tu jeszcze o czasach sprzed roku 1937, w którym to Hitler zakazał funkcjonowania wszelkich loży i organizacji. Do tego momentu panowie spotykali się Monachium, aby rozprawiać nie tylko o polityce, ale i o okultyzmie, magii i znaczeniu Volksgeistu, czyli narodowego ducha.
Wiemy również, że główny prowodyr okultystycznego kółka hobbystycznego, Heinrich Himmler, po 1937 roku nie zmienił swoich zainteresowań. Niektórzy zwolennicy niesamowitych teorii twierdzą, iż Himmler zwyczajnie przeniósł swój magiczny kramik za mury zamku Wewelsburg w Nadrenii Północnej Westfalii. O ile jest to, przyznacie, wizja bardzo plastyczna, a sam zamek zbudowany na podstawie trójkąta prezentuje się naprawdę niesamowicie, tak trudno pogodzić okultystyczne – czy satanistyczne wręcz – rytuały z wiecznym remontem. Prace renowacyjne na Wewelsburgu skończono dopiero w 1943 roku. Front uginał się już wówczas pod naporem Armii Czerwonej. Pewne jest, że Himmler nie miał czasu na żadne czary-mary w zaciszu nadreńskich piwnic.
Nazistowskie sekty (Thule i Vril)
O ile o istnieniu Thule wiemy z historycznych źródeł, o tyle o wewnętrznym kręgu organizacji – tzw. Towarzystwie Vril – nie wiemy nic ponad to, czego dostarczyły płodne umysły tropicieli teorii spisków. Vril miało być supertajnym, radykalniejszym wewnętrznym kręgiem Thule. To w tych kręgach zapadały ponoć prawdziwe decyzje i tutaj odbywały się rytuały wymagające największego wtajemniczenia. Jeśli zastanawiacie się więc, skąd w Wolfensteinach tyle magii i demonicznych elementów, Thule i Vril stanowią odpowiedź.
Romans z magią, okultyzmem, a czasami nawet z satanizmem jest na tyle plastycznym i silnym przekazem, że z powodzeniem przetrwał nawet do 2017 roku. Warto bowiem przypomnieć, że do Thule nawiązuje nie tylko Wolfenstein, ale również odrobinę zapomniany już BloodRayne, w którym seksowna wampirzyca starała się powstrzymać nazistowską okultystyczną organizację przed zdobyciem mistycznej mocy i panowania nad światem.
Jeśli nie pamiętacie o BloodRaynie, z pewnością kojarzycie wspomniane tu już dzieło Spielberga. W Poszukiwaczach zaginionej Arki dzielny Indiana Jones ściga się z nazistami, aby zdobyć biblijną Arkę Przymierza. Było to dzieło najpopularniejsze w tamtym okresie, choć nie jedyne.
W 1973 roku Trevor Ravenscroft wydał (nigdy nieprzełożoną na język polski) książkę pt. Włócznia przeznaczenia, w której „udowadniał”, że za sławną włócznią, która przebiła bok Chrystusa, stoi potężna okultystyczna moc. Broń, która trafiła w ręce dynastii Habsburgów, miała być obiektem pożądania Adolfa Hitlera. Teorie głoszone w książce odbiły się szerokim echem na Zachodzie, ale wróćmy jednak do gier: Spear of Destiny to prequel wydanego w 1992 roku Wolfensteina 3D (gry, w której pierwszy raz mogliśmy własnoręcznie uśmiercić Führera). Przygody Blazkowicza są nie tylko wytworem umysłów ówczesnych deweloperów id Software, ale wynikają też z całkiem konkretnych przekazów lub przekonań obecnych w popkulturze.
Blazkowicz vs diabeł
Spear of Destiny, wydane w tym samym roku co pierwowzór w postaci Wolfensteina 3D, zawierało aż 21 poziomów. B. J. Blazkowicz zostaje tu wysłany do zamku Nuremberg, aby odzyskać skradzioną przez Adolfa Hitlera świętą Włócznię Przeznaczenia. To chronologicznie pierwsza znana misja Blazkowicza, w której starł się z nazistami, ale również z mutantami czy... rycerzami śmierci. Gdy Blazkowicz wyrżnął już w pień wszystkich nazistów i zdobył włócznię, został przeniesiony do... piekła, gdzie mierzył się z Aniołem Śmierci. Co ciekawe, w dodatkowych misjach wypuszczonych w 1994 roku ostatniego bossa zastąpiło „Wcielenie Diabła” – demon przyzwany w rytuale przez Adolfa Hitlera w celu obrony włóczni. Blazkowicz w trakcie swoich wojaży nawet diabłu pokazał, gdzie raki zimują.