Tom Clancy’s Splinter Cell – „prawdziwa uczta dla fanów Thiefa i MGS”. 10 najlepszych gier 2002 roku
Spis treści
Tom Clancy’s Splinter Cell – „prawdziwa uczta dla fanów Thiefa i MGS”
Data premiery: 18 listopada
Producent: Ubisoft Montreal
Gatunek: skradanka TPP
Platforma: PlayStation 2
Gra jest wspaniała. Wymagająca i olśniewająca zarazem. [...] dla fanów Thiefa i MGS rzeczony tytuł stanowić będzie prawdziwą ucztę. Splinter Cell jest grą naprawdę głęboką – wymagającą sprawnego umysłu, zręcznych palców i... silnych nerwów. Przez większość czasu pozostajesz tutaj na granicy zawału. [...] dalsze etapy mogą być prawdziwą mordęgą – i będą, jeśli nie nauczysz się porządnie kombinować. Jeżeli to nie jest programem „nowej generacji”, to sam już nie wiem, co może nim być. Jakkolwiek jednak byśmy Splinter Cella nie nazwali – należą mu się duże brawa.
Recenzja gry Tom Clancy’s Splinter Cell, „Click!” nr 3/2003, ocena: 6/6
Rok 2002 – czasy, gdy każda gra wydawana przez Ubisoft była niemal pewną gwarancją murowanego hitu, a z nazwiskiem Toma Clancy’ego w tytule to już w ogóle! Splinter Cell oferował wtedy pełny pakiet zalet: wciągającą, wiarygodną fabułę wprost z jakiegoś thrillera szpiegowskiego, pomysłowe mechaniki rozgrywki skupione wyłącznie na jednym głównym elemencie – skradaniu się, wspaniałą oprawę graficzną, w której największe wrażenie robiło oświetlenie, charakterystyczny znak szczególny, jakim były trzy kropki noktowizora, no i rewelacyjny voice acting Michaela Ironside’a w roli agenta Sama Fishera.
Splinter Cell był nową marką, która szturmem zdobyła serca graczy oraz krytyków. To, co znano wcześniej z serii Metal Gear Solid, produkcja ta wynosiła na zupełnie nowy poziom, zarówno jeśli chodzi o gameplay, jak i warstwę techniczną. Dzieło Kojimy stanowiło główną inspirację twórców Sama Fishera, ale duży wpływ wywarły tu też Thief oraz Deus Ex. Co ciekawe, pierwotna wersja miała zupełnie inny scenariusz i klimat – roboczy tytuł brzmiał The Drift, a gra miała przypominać filmy o Jamesie Bondzie z dużą domieszką elementów science fiction. Dziś chyba możemy dziękować, że tę koncepcje zmieniono.
Wspomina Filip „fsm” Grabski:

Niesamowite, że od premiery pierwszego Splinter Cella miną w tym roku aż 23 lata. Skradanki istniały już wcześniej, ale mam wrażenie, że dopiero przygoda ukrytego w cieniu Sama Fishera tak mocno pokazała atrakcyjność tego gatunku. Był to tytuł przystępniejszy niż MGS, a przy okazji zachwycający technicznymi bajerami (dynamiczne cienie!) i fenomenalną obsadą (Michael Ironside!). Co prawda najlepsza odsłona serii zadebiutowała 5 lat później, ale zaszczytne drugie miejsce bez wątpienia należy do „jedynki". Ubisofcie, wiesz, co musisz zrobić. Daj odpocząć „Asasynom”, przywróć szpiega!
Wspomina Hubert „hexx0” Śledziewski:

Chyba o nic nie mam do Ubisoftu takich pretensji jak o „zabicie” tudzież rozmienienie na drobne marki Splinter Cell i postaci Sama Fishera. Wprawdzie remake „jedynki” powstaje, ale biorąc pod uwagę aktualne problemy Francuzów, nie zdziwię się, jeśli ostatecznie trafi do kosza albo jakimś cudem wyjdzie, lecz okaże się tak wielką klapą, że wbije ostatni gwóźdź do trumny tej niegdyś kultowej marki. A było przecież tak pięknie! Pierwszy Splinter Cell robił wrażenie dosłownie wszystkim – znakomitą oprawą audiowizualną i dubbingiem (Michael Ironside <3), mocno nacechowaną politycznie, pełną zwrotów akcji fabułą, a także gameplayem niepozbawionym pomysłowych rozwiązań, takich jak system światła i cienia czy prosta, ale znakomicie sprawdzająca się w akcji mechanika wspinaczki (możliwość dostosowywania tempa skradania się za pomocą kółka myszki przyszła dopiero w SC: Chaos Theory, gdyż w 2002 roku wciąż nie było ono standardem w „gryzoniach”, przynajmniej w Polsce).
Dawniej często wracałem do pierwszych czterech odsłon Splinter Cella, gdyż żadna inna seria nie dostarcza mi podobnych emocji rodem z filmu szpiegowskiego. Niestety, odkąd nie mam w PC napędu, robię to rzadziej, gdyż Ubisoft do dziś nie raczył wypuścić cyfrowej wersji „dwójki”, a granie na starym laptopie to wątpliwa przyjemność. A paradoksalnie to właśnie w grze Pandora Tomorrow znajduje się „moja ulubiona scena z »jedynki«”. W sumie to nawet nie jest scena – po prostu przekradając się pomiędzy domkami na Timorze Wschodnim, słyszymy rozmowę dwóch wartowników dotyczącą naszych poczynań w Gruzji – tyle że oni są przekonani, iż była to robota armii duchów czy innych ninja. Jeśli chwilę wcześniej ukończyliście pierwszego Splinter Cella bez wykrycia i zabijania, nie mogliście liczyć na podsumowanie lepiej wyrażające satysfakcję, jaką oferuje ta gra.