autor: Patryk Łukasz Kubiak
Głupie filmy, które były... niezłe
Dobre kino nie musi poruszać, wzruszać czy pozostawiać z milionem pytań bez odpowiedzi. Czasem wystarczy, że podczas seansu uśmiechniemy się kącikiem ust.
Spis treści
Wszyscy mamy tego jednego kolegę, którego bawią żarty najgorszego sortu, a jego śmiech słyszalny jest zapewne na Spitsbergenie. W tym tekście postaram się być dla Was takim kolegą i zademonstrować filmowe produkcje, które niekoniecznie aspirują do miana najbardziej ambitnych tytułów świata, ale za to z pewnością mogą stanąć w szranki z innymi obrazami pod względem oglądalności, pozytywnych recenzji widzów czy popularności marki.
Głupota – według Słownika języka polskiego – ma dwie definicje: jest to brak wiedzy, bezmyślność i jej przejaw lub informacja, tekst bądź dzieło pozbawione sensu, wewnętrznie sprzeczne, nielogiczne. Filmy świadomie głupie najczęściej mieszczą się w tej drugiej kategorii, a jeśli robią to dobrze, wychodzą z tego prawdziwe perełki, do których lubimy wracać, by zrelaksować się w niezobowiązujący sposób. Oto kilka takich pozycji.
Dobre, ale głupie filmy – nasze zestawienie
- Guns Akimbo
- Armia umarłych (Army of the Dead)
- Co robimy w ukryciu (What We Do in the Shadows)
- American Ultra
- Bestie na krawędzi (Ji-pu-ra-gi-ra-do Jab-go Sip-eun Jib-seung-deul)
- John Wick
- Kolejny film o Boracie (Borat Subsequent Moviefilm)
- Chłopaki nie płaczą
- Stuber
Guns Akimbo
Co to: dużo pistoletów i innego żelastwa w rękach chłopaka, który dopiero co wstał od komputera
Rok premiery: 2019
Gdzie obejrzeć: Cineman, Ipla, VOD, CDA
Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości. W niej jednak nie zaszły żadne poważne zmiany względem dzisiejszego świata. Ludzie nadal obsesyjnie wpatrują się w ekrany swoich urządzeń elektronicznych, a hejt wybija jak szambo z każdego zakamarka Internetu. W takich okolicznościach poznajemy Milesa, programistę w godzinach pracy, poza nimi zaś łowcę sieciowych trolli. Słowem i emotikonami siecze kolejnych wirtualnych (nie)śmieszków. W końcu następuje na odcisk niewłaściwej osobie: wpływowemu przestępcy i właścicielowi gry, w której – ku uciesze internetowej gawiedzi – uczestnicy walczą ze sobą na śmierć i życie w czymś, co można by określić mianem real life deathmatch. Jak nietrudno się domyślić, w wyniku feralnej pomyłki nasz bohater trafia na arenę, by uratować dawną ukochaną.
Guns Akimbo to film walki. Absurd walczy tu z widzem. Całość trzeba traktować z przymrużeniem oka, a najbardziej zadowoleni powinni być fani gier, choć oczywiście też nie wszyscy, tylko ci, którzy lubią krwawą łaźnię i niewiele dialogów. Seans obrazu Jasona Lei Howdena jest jak oglądanie streamu z Fortnite’a. Można się dobrze bawić, jest to wszystko poprawne, kolorowe, nawet zabawne i atakujące odbiorcę kaskadą bodźców w każdej scenie, lecz niestety – w odróżnieniu od produkcji Epica – w Guns Akimbo widać braki budżetowe. To nie jest blockbuster, bo też i do występowania w takich nie przyzwyczaił nas Daniel Radcliffe.
To produkcja idealnie skrojona pod tych, którzy szukają niezobowiązującej rozrywki. Przyspawany do dwóch gnatów w dłoniach Radcliffe radzi sobie wyśmienicie, wypada świetnie zarówno w scenach akcji, jak i momentach, w których przychodzi mu otworzyć usta i wydobyć z siebie coś więcej niż zduszony okrzyk bojowy. Guns Akimbo to może być historia o każdym z nas: odzianej w szlafrok postaci na niskim levelu, wrzuconej w wir walki bez rozwiniętych skilli. I może właśnie dlatego, mimo prostej fabuły i średniego scenariusza, jest to tak dobry obraz.