10 pięknych gier, w których wieje nudą
Grając w gry, trudno nie zwracać uwagi na grafikę. Bywa jednak tak, że przysłania ona to, co w elektronicznej rozrywce najważniejsze – gameplay. Przez to czasami powstają produkcje piękne, lecz potwornie nudne.
Spis treści
Gry to nie tylko grafika, choć trzeba przyznać, że atrakcyjne wizualia potrafią zachęcić do sięgnięcia po dany tytuł, a czasami wręcz przesądzić o jego popularności. Zdarza się jednak, iż w parze z nimi nie idzie rozgrywka. Oczy mają ucztę, ale umysł, zamiast się delektować, odpływa ku przyjemniejszym gameplayowo pozycjom lub tematom zgoła innym niż growe.
Powody takiego stanu rzeczy mogą być różne – od powtarzalności, przez niski poziom trudności, po nieangażującą fabułę lub jej brak. Co za tym idzie, również gry, które da się zaliczyć do tej kategorii, są różne. Dla jednej osoby będą to wszelkiej maści symulatory. Innych znuży długaśne RPG, co niektórych wyścigi, a z pewnością znajdą się również gracze, regularnie ziewający przy pełnych akcji slasherach.
Poniżej znajdziecie dziesięć relatywnie świeżych produkcji, które moim zdaniem są szczególnie nudne. Piękne, lecz nudne. A jeśli zastanawiacie się, czy...
NA LIŚCIE SĄ RDR2 I DEATH STRANDING?
Może Was to zaskoczy, ale nie – ani Red Dead Redemption 2, ani Death Stranding nie trafiły do tego zestawienia. Owe produkcje zachwyciły mnie bowiem klimatem i immersją. I choć doskonale zdaję sobie sprawę, czemu niektóre osoby uznają je za monotonne, uważam, że jest to ta przyjemna odmiana nudy. Więcej na ten temat przeczytacie w tekście Adama Zechentera, z którym zgadzam się w stu procentach.
AKTUALIZACJA – LISTOPAD 2022
Oryginalna wersja tego artykułu z kwietnia 2022 roku została zaktualizowana o dwie nowe pozycje – znajdziecie je na dziewiątej i dziesiątej stronie.
Jeśli zaś chodzi o gry, o których napisałem wcześniej, podtrzymuję swoje zdanie w każdym przypadku. W międzyczasie dałem nawet drugą szansę Immortals: Fenyx Rising, ale tak jak za pierwszym razem skończyło się zasypianiem z padem w ręce…
Immortals: Fenyx Rising
Och, Ubisoft – gdyby tylko firma ta poświęcała tworzeniu ciekawej zawartości tyle samo czasu, co tworzeniu jakiejkolwiek zawartości, byłaby chyba jedną z moich ulubionych. A tak, cóż, zmęczywszy Assassin’s Creed: Odyssey, w zasadzie nie miałem kontaktu z jej innymi produkcjami. Z jednym małym wyjątkiem, znanym pod niezbyt chwytliwym tytułem – Immortals: Fenyx Rising.
Sięgnąłem po tę grę, gdyż jawiła mi się jako „Asasyn” pozbawiony teraźniejszego wątku, który w ostatnich testowanych przeze mnie odsłonach cyklu był przeciwieństwem tego, co na ogół uznaję za interesujące. Dodatkowo skusiła mnie mitologia grecka. Ostatecznie jednak zainwestowane pieniądze, jak i mój misterny plan na dobrą zabawę, można by podsumować słowami Stefana „Siary” Siarzewskiego z filmu Kiler-ów 2-óch.
Początek przygody stworzonej przeze mnie Fenyx – dodajmy, że w bardzo ograniczonym kreatorze postaci – był znośny. Niemniej, choć protagonistka dość szybko zdobyła skrzydła, gra ich nie rozwinęła. Ubisoft chciał mieć swoją Zeldę: Breath of the Wild, lecz ewidentnie nie zrozumiał, co stoi za fenomenem produkcji Nintendo. Zamiast się nad tym zastanowić, deweloper bezrefleksyjnie skopiował większość mechanik, a mapę świata w tradycyjny dla siebie sposób upstrzył dziesiątkami, o ile nie setkami, znaczników, które – o zgrozo – trzeba własnoręcznie zlokalizować.
Infantylna fabuła nie pozwalała mi zagłębić się w opowieść, a mozolna eksploracja, polegająca na bezrefleksyjnym odhaczaniu kolejnych punktów, znudziła mnie po kilku godzinach. Angażujące wydały mi się jedynie walki z co trudniejszymi przeciwnikami, a w szczególności z bossami, lecz na dłuższą metę i to nie wystarczyło, bym dotrwał do napisów końcowych. Za to grafika? Palce lizać! Dla własnego widzimisię zrobiłem kilkadziesiąt screenów. Sęk w tym, że wolałbym przejść grę – bo kapitalnej ścieżki dźwiękowej autorstwa Garetha Cokera mogłem sobie posłuchać na Spotifyu.