Quake Champions. Warto było czekać - serie, które wróciły z niebytu
Spis treści
Quake Champions
Czas na odrobinę publicystycznej schizofrenii. Nie tak dawno smuciłem się, że raczej nieprędko ujrzymy piątego Quake’a. Bo to prawda, na kampanię single player w klimatach serii raczej nie ma aktualnie co liczyć, ale przecież mimo to cykl powraca, i to w wielkim stylu, kontynuując chlubne tradycje Quake’a III Arena.
Jednocześnie zaś podejmuje rękawicę w wyjątkowo trudnym, choć ciekawym momencie. Na rynku online dominują gry w stylu Fortnite’a, Overwatcha, Battlefielda, Counter-Strike’a, Call of Duty i League of Legends. I teraz pomiędzy tę radosną młodzież wpada wściekły, rozpędzony weteran. Staruch, który nikomu nie okazuje litości, ale gdzieś w biegu podpatrzył kilka sztuczek konkurencji, dzięki czemu wcale nie ustępuje „młodym gniewnym”. Poznajcie Quake’a Champions – sieciowy shooter hołdujący najlepszym wzorcom tradycyjnych przedstawicieli gatunku, który jest jednocześnie otwarty na nowości.
Novum w serii są bohaterowie przypominający tych z Overwatcha. Zróżnicowani, posiadający statystyki i umiejętności (po jednej aktywnej i jednej pasywnej). To zawodnicy wyciągnięci z rozmaitych „mitologii”, jakie id Software potworzyło na potrzeby swoich kolejnych tytułów, a także zupełnie nowe postacie.
Przeciwko sobie stanąć mogą Doom Slayer (dla mnie to już zawsze będzie po prostu DoomGuy), Blazkowicz i postacie z Quake’a III Arena. Jednocześnie twórcy dbają, by dysproporcje między nimi nie były zbyt duże i każdy miał szansę w starciu z każdym.
Gra dostępna jest w formacie free-to-play. Kolejnych zawodników możemy więc odblokować za nabite w trakcie zabawy punkty albo wykupić kompletny pakiet wszystkich obecnych i przyszłych bohaterów za około 170 złotych.
DLACZEGO NIE DOOM?
Czemu nie wspominamy o nowym Doomie? Bo jemu okazano już sporo atencji i mógł pokazać wszystkim, jak dobra potrafi być strzelanina przeznaczona głównie dla jednego gracza, a Quake Champions to produkcja, która dopiero walczy o swoje – i to odrobinę wbrew rynkowym trendom – dlatego warto przesłać jej trochę dobrej energii na start.
Najważniejsze jednak, że to wciąż drapieżna i piekielnie szybka arenowa strzelanina nastawiona na rywalizację z innymi graczami. Tempo jest zawrotne, przeciwnicy nie wybaczają błędów i liczy się przede wszystkim nasz refleks oraz umiejętności, a nie to, jaką postacią gramy. Pewnie, sporo jest jeszcze do poprawy (chociażby balans) i bawimy się tylko w kilku trybach, ale już teraz można powiedzieć, że oto pojawia się nowa nadzieja dla klasycznych, arenowych FPS-ów – i dla graczy, którzy nie szukają przekombinowanej rozgrywki.
Sam miałem szczęście załapać się na otwartą, kilkutygodniową betę jeszcze przed premierą. W chwili, gdy czytacie te słowa, prawdopodobnie wciąż walczę na jakiejś arenie w Quake’u Champions. I lepiej nie patrzeć na moje wyniki...