Walka dziesięciolecia – Pillars of Eternity II: Deadfire vs Divinity: Original Sin II
Musiało do tego dojść. Dwaj odnowiciele gatunku nie mogli się wiecznie unikać i wreszcie stają naprzeciw siebie. W prawym narożniku namaszczone przez starą gwardię Pillars of Eternity II, a w lewym zawodnik wagi ciężkiej - Divinity: Original Sin II.
Spis treści
Myśleliśmy, że już takich zawodników nie robią. Że odeszli na dobre i możemy ich sobie co najwyżej pooglądać na podkolorowanych powtórkach spod znaku Enhanced Edition. Że nie pora i nie miejsce na poczciwych dziadków, że zastąpili ich Shepard, Geralt czy Szarzy Strażnicy z Dragon Age. Przyszedł jednak taki czas, że z młodych gniewnych wyrośli starzy wkurzeni. I wrócili. Zmotywowani przez legendarnych trenerów, na crowdfundingowym dopingu, ale oto są – tytani reprezentujący nową starą szkołę RPG.
Chwilę zajęło, nim pojawili się prawdziwi czempioni. Pierwsza generacja w tej nowej fali nie była do końca udana, a konkurencji się namnożyło. Shadowrun: Returns, Wasteland 2, Torment: Tides of Numenera, wreszcie pierwsze Pillarsy i Original Sin. To te dwa ostatnie tytuły, mimo mankamentów, znalazły się najbliżej ideału, do którego wzdychało pokolenie graczy wychowanych na Baldur’s Gate i Falloucie.
Zawodnicy wchodzą na ring
Pewnie dlatego to właśnie te tytuły doczekały się najgłośniejszych sequeli – zawodników, którym kibicował cały growy świat. Do ich spotkania musiało w końcu dojść, obie gry były wielokrotnie ze sobą porównywane, zwłaszcza że wyszły w kilkumiesięcznym odstępie. Nie jest to jednak walka na śmierć i życie, raczej towarzyski, choć intensywny, sparring.
Obsidian i Larian wyrażały się o sobie nawzajem pochlebnie, bo też nasza branża nie skłania do agresji. Z drugiej strony duże kontrowersje wzbudził transfer pomiędzy rundami. Chris Avellone, który odpowiadał za fabułę pierwszego Pillars of Eternity, zmienił klubowe barwy i pomógł Larianowi stworzyć drugą część Original Sin.
Na walkę przyszło wielu znamienitych ekspertów, którzy komentować będą poczynania zawodników. Dość dygresji, bo oto rozpoczyna się sześciorundowe starcie. Właśnie zabrzmiał pierwszy gong.
Runda pierwsza – świat
RPG tańczą wokół siebie, wymieniają nieśpiesznie pierwsze ciosy, bardziej, by wybadać przeciwnika niż poczynić spustoszenie. Divinity przypuszcza kilka śmiałych ataków z doskoku, ale druga połowa rundy zdecydowanie należy do Deadfire. Pillarsy po kilku zręcznych unikach zaczynają metodycznie i bezwzględnie okładać konkurenta – aż do momentu, gdy rozdziela ich sędzia przy akompaniamencie dzwonka kończącego etap.
Choć pozory mogą mylić, początek meczu należy zdecydowanie do zawodnika Obsidianu. Tak, świat Divinity: Original Sin II jest spory, piękny i pełen ciekawych pomysłów urozmaicających klasyczny sztafaż fantasy. Wyspa, na której zaczynamy, to więzienny horror, który podbija emocjonalną stawkę, ale jeśli spojrzeć na wszystko z boku, jest to jednak tylko typowe fantasy z kilkoma ciekawymi rasami. W dodatku nie mamy do czynienia z jedną wielką mapą, a z czterema – niemałymi, fakt – aktami, do których już nie wrócimy.
Tymczasem Pillars of Eternity II przenosi nas w renesansowe, pirackie klimaty, inspirowane Karaibami i Ameryką Południową, proponując intrygujący zestaw bogów, ras, wierzeń i mitów. Co więcej, przemierzamy tu otwarty świat wzorowany na konstrukcji pierwszych Falloutów. Możemy podpłynąć praktycznie wszędzie, gdzie pozwala mapa.
Z eksploracją związany jest też kolejny element obu gier – statek. Pod tym względem Pillarsy rządzą. Wprawdzie w Divinity możemy ze swoją łajbą porozmawiać, ale w Deadfire stanowi ona nasz środek transportu, schowek oraz twierdzę. Rekrutujemy załogę, dbamy o uzbrojenie i stan sprzętu. To bardziej interaktywny składnik rozgrywki, zmieniający jej przebieg, w dodatku ma istotny wpływ na ekonomię gry. Punkt dla Pillarsów.