Vega zrobiłby to lepiej – serial Wiedźmin w 7 dziwnych konwencjach
Każdy z nas zrobiłby to lepiej. Sprawniej nakręciłby Wiedźmina dla Netflixa. W końcu tyle jest tam do poprawy. Sodden, logika, pancerze Nilfgaardu, scenariusz. Możliwe, że wymagałoby to nawet skoku do kompletnie innej konwencji.
Spis treści
Wiedźmin a la Netflix nie wszystkich zachwycił. Krytycy zjechali ten serial z góry na dół, fani przyjęli go znacznie cieplej, ale i wśród nich pojawiły się głosy niezadowolenia. Nic dziwnego, serial idealny to nie był. Niemniej potrafił wciągnąć. Społecznościowe dyskusje o tym, co poprawić, trwały godzinami i wygenerowały rwącą rzekę postów, za którą nikt nie nadąży. A może by tak – zamiast naprawiać istniejącego Wiedźmina – wymyślić go na nowo? W jednej z tych konwencji, w których zawsze chcieliśmy go zobaczyć, ale baliśmy się powiedzieć to na głos. Bo jeszcze się spełni.
Zastanawialiście się kiedyś, jak radziłby sobie Geralt w świecie Dragon Balla lub jako amant z komedii romantycznej czy gliniarz u Patryka Vegi? Śpieszę z odpowiedzią.
Wiedźmin anime
Wyobraźcie sobie walkę Renfri z wiedźminem. Malowniczy plac w centrum Blaviken. Płatki róż tańczą w powietrzu i skrzą się w nieprawdopodobny sposób. Wiedźmin stoi z wyciągniętym mieczem w pewnej odległości i spogląda na Renfri. Renfri stoi z wyciągniętym mieczem w pewnej odległości i spogląda na Geralta. Wiatr wznieca kurz pomiędzy nimi. A potem znowu spoglądają, kosmyki włosów przesłaniają im na chwilę twarze. Mrużą oczy, cała reszta ulega przyciemnieniu. Przyjmują pozycje bojowe.
A jak już zaczną biec ku sobie... chwilę to zajmie. W tle przygrywa „epicki” j-pop o „epickim” starciu. Z lekkim, rockowo-symfonicznym zacięciem. Dodajmy do tego kilka szczegółów. Miecz Geralta wygląda jak ciężarówka osadzona na rękojeści. Renfri szarżuje z rękoma wyciągniętymi do tyłu. Czas, jaki poświęciliście na przeczytanie tych dwóch akapitów, to tylko połowa tego, ile potrzeba, by Geralt dobiegł do Renfri. A Renfri do Geralta.
Zaczyna się wymiana ciosów. Pierwsze użycia energii Ki... to jest – czarów i znaków. Potem przeciwnicy odskakują i znowu do siebie podbiegają. Potem zaczynają latać. Wreszcie, gdy wyczerpią tradycyjny arsenał, zaczynają transformować – w końcu to mutanci. Następnie wysłuchujemy dramatycznych monologów o ciosach, przeznaczeniu i zaskoczeniu własną potęgą. A potem cały cykl się powtarza. I tak aż do momentu, gdy Geralt zostanie przyparty do muru i użyje ostatecznego argumentu. Kaaaaameee-Haaaaameeee-AAAAAAAARD.
Przyznajcie się, chcielibyście to zobaczyć. Mnie możecie powiedzieć. W ramach alternatywy moglibyśmy też dostać animowany egzystencjalny obraz o strachu przed nuklearną zagładą uosabianą przez spotworniałego, smoka, zlepek ciał i machin. Dziwnym trafem Płotka byłaby wtedy charakterystycznym czerwonym motocyklem, a o relacji Geralta i Jaskra pisano by fanfiki. Jeszcze więcej niż teraz.