Leszy. Słowiański wiedźmin i jego NIEsłowiańskie potwory
Spis treści
Leszy
Choć jako przeciwnik leszy nie stanowi w grze poważnego wyzwania dla weteranów wiedźmińskiego fachu, będziemy rękami i nogami bronić stwierdzenia, że to jedno z najbardziej przerażających monstrów w całej serii. Spotkanie tego potwora potrafi w okamgnieniu zmienić niewinną przechadzkę po lesie w doświadczenie rodem z horroru – budząca respekt postura, ciało jak pień drzewa i przede wszystkim czaszka z kolosalnym porożem straszą samym swoim wyglądem. A do tego dochodzą dziwaczne ryki i umiejętność znikania w gromadzie głośno skrzeczących kruków...
Tymczasem sam leszy w wierzeniach słowiańskich równie często, co niebezpieczną bestią, bywał opiekuńczym duchem lasu, mogącym żyć z ludźmi w dobrej komitywie, o ile tylko ci nie zapuszczali się do jego dominium. Jeżeli nie ścinali zbyt wielu drzew i polowali z umiarem, potrafił bronić ich przed napaściami dzikich zwierząt lub pomagać osobom zagubionym w puszczy. Ukazywał się wówczas w postaci starca z długą brodą i rogami z gałęzi, choć umiał też przybierać kształt wilka, sowy czy... wiatru. Leszy nie okazywał litości jedynie drwalom – nic dziwnego, bo jego moc była bezpośrednio powiązana z kondycją strzeżonego przez niego lasu. Nie atakował ich jednak samodzielnie, tylko zwodził odgłosami wichury i echem, sprowadzając niemiłych sobie wędrowców ze ścieżek i wydając ich na żer dzikiej zwierzynie. Ludzie traktowali go więc z podszytym strachem respektem i często składali ofiary ze zwierząt domowych, by zyskać sobie jego przychylność.
WENDIGO, FOLKLOR LUDU ALGONKINÓW
Północnoamerykański duch Wendigo według wierzeń ludów algonkińskich był demonem zamieszkującym lasy, miał serce z lodu i nienasycony głód ludzkiego mięsa. Napadał na wędrowców, którzy zabłądzili w kniejach, celowo hałasując i wprowadzając ich w stan całkowitej paniki, by następnie pożerać ich serca lub rozrywać na kawałki. Mógł też zarażać swoją naturą ludzi, w których odzywały się wówczas niemożliwe do powstrzymania kanibalistyczne skłonności. Tak przynajmniej według części badaczy Indianie tłumaczyli sobie schizofrenię paranoidalną, która dopadała niektórych z nich w czasie okresów głodu – pozbawieni jedzenia, potrafili zabijać i zjadać swoje rodziny, za co najczęściej byli wypędzani do lasu.
W środowiskach naukowych nie ma jednoznacznej zgody, czy psychoza Wendigo była prawdziwym zjawiskiem, czy jedynie elementem folkloru, którego opisy zostały wzięte przez europejskich antropologów na poważnie.
Dziki Gon
Zbiorowy antagonista ostatniej, trzeciej (przynajmniej na razie) części growego Wiedźmina nie mógł się tutaj nie pojawić. Upiorni jeźdźcy pod wodzą króla Eredina podążają śladem Ciri, przybranej córki Geralta, pustosząc przy okazji Bogu ducha winne wsie i przynosząc ludziom zgubę. Z żołnierzami i generałami Dzikiego Gonu mierzymy się przy różnych okazjach i zazwyczaj są to najbardziej widowiskowe pojedynki w grze –chociażby starcie z Imlerithem na Łysej Górze czy z Caranthirem w zamarzniętej niecce.
Upiorny orszak nie został jednak stworzony wyłącznie na potrzeby uniwersum Wiedźmina. Andrzej Sapkowski i deweloperzy z CD Projektu RED zainspirowali się mitem o Dzikim Łowie, który pojawia się w wielu europejskich kulturach, zazwyczaj w identycznej lub bardzo podobnej wersji. O ile jednak w grze Dziki Gon był ciężko uzbrojonym zastępem wojowników, to wierzenia podają raczej o pędzących po nieboskłonie myśliwych w towarzystwie watahy psów, którzy stosunkowo rzadko porywali śmiertelników, zazwyczaj ograniczając się do zwiastowania wojen, klęski nieurodzaju czy innych nieszczęść. Według niemieckiego badacza Jacoba Grimma Dziki Łów był mocno związany z mitologią skandynawską – jego liderem był Woden (utożsamiany z Odynem), a szaleńcza, destrukcyjna natura rodzi skojarzenia z najazdami wikingów. Takie wyjaśnienie tłumaczyłoby też uniwersalność mitu, który istniał na terenie całej zachodniej i środkowej Europy: od Wysp Brytyjskich aż po Półwysep Apeniński.
DULLAHAN, FOLKLOR IRLANDZKI
Powszechne w europejskiej kulturze historie o jeźdźcach bez głowy najprawdopodobniej mają swe źródło właśnie w irlandzkich wierzeniach. Mieszkańcy Zielonej Wyspy nawiedzani byli przez Dullahanów, odzianych w czerń jeźdźców na karych koniach, niosących śmierć osobom, których imię wypowiedzieli. Podczas jazdy trzymali oni pod pachą własną głowę z zastygniętym paskudnym uśmiechem od ucha do ucha na twarzy i oczami, które widziały perfekcyjnie nawet w całkowitych ciemnościach. Posługiwali się biczem wykonanym z ludzkiego kręgosłupa, oświetlali sobie drogę świecami umieszczonymi w czaszkach, a jeśli jechali powozem, był on obity wysuszoną ludzką skórą. Nic dziwnego, że w wersjach opowieści skierowanych do masowego odbiorcy jeźdźcy bez głowy wydawali się nieco mniej makabryczni...