autor: Patryk Fijałkowski
Porażki gatunku battle royale – te gry nie zjadły kurczaka
Nie wszystko złoto, co się... nazywa battle royale. Szczególnie gdy co drugi deweloper chce skorzystać z popularności takich gigantów jak Fortnite czy PUBG. Przedstawiamy pięć gier, które przegrały battle royale w zeszłym roku.
Spis treści
W ostatnich miesiącach mogliśmy po raz kolejny obserwować owczy pęd deweloperów, którzy próbowali zarobić na nowej modzie. Tak jak kiedyś po Warcrafcie zapanował szał na RTS-y, a po League of Legends na MOB-y, tak PUBG i Fortnite stały się początkiem nowej gorączki. Jak się niestety okazało, niektóre „owce” poszły jak barany na rzeź.
Na liście znajdziecie pięć gier, które już umarły, bądź mają czysto hipotetyczne szanse na odzyskanie zaufania graczy. Do zestawienia dodaliśmy też dwie gry, które mają jeszcze szanse na ratunek – ciągle nie umarły, ciągle są nad kreską, ale ich twórcy muszą się sporo napracować, żeby w czasem nie trafiły one na listę battle royale’i, które nie zjadły kurczaka.
POMINĘLIŚMY KOGOŚ?
Tym razem wyjątkowo prosimy, żebyście nie dopisywali kolejnych gier do naszej listy w komentarzach. Jeśli jakieś battle royale pojawiło się na zbyt krótki czas, żebyśmy o nim usłyszeli, to może nie kopmy już leżącego.
CZAS ŻYCIA
Przy każdej grze zaznaczamy, jak długo dana produkcja „żyła”. Większość z opisanych tu tytułów wzbudziła pewne zainteresowanie tuż po premierze, a potem liczba graczy zaczęła szybko maleć. Za moment śmierci gry uznajemy dzień, w którym na serwerach bawiło się zbyt mało osób, żeby dało się utworzyć choćby jeden mecz. Rekordzista przeżył... jeden dzień.
Islands of Nyne: Battle Royale
W SKRÓCIE
- Czas życia: 67 dni
- Premiera: 16 lipca 2018 roku
- Przejście na model F2P i koniec wsparcia: 20 grudnia 2018 roku, 157 dni po premierze
- Dzienna liczba graczy na Steamie obecnie: 30–50
Trudno powiedzieć coś dobrego o Islands of Nyne, ale spróbuję. Jest to gra. Uruchamia się i można w niej strzelać. Jeśli zaś chodzi o całą resztę, tytuł ten mógłby figurować w encyklopedii pod definicją słowa „porażka” i związku frazeologicznego „skok na kasę”.
Islands of Nyne, wydane we wczesnym dostępie Steama w lipcu 2018 roku, prezentowało się jak standardowy miks battle royale i FPS-a w sosie SF. Rozgrywka miała być dynamiczna, trochę w stylu Call of Duty, ale utrudniała to chociażby fatalna optymalizacja. Gra gubiła mnóstwo klatek nawet na mocnym sprzęcie, wyglądając jednocześnie jak coś z poprzedniej generacji. Walka o życie zmieniała się więc w pokaz slajdów z kiepskich wakacji. Do tego dochodziła masa błędów i problemy z serwerami, które nie potrafiły udźwignąć kilku tysięcy graczy pierwotnie zainteresowanych tym tytułem.
Na tym etapie można jeszcze powiedzieć: zdarza się. Nawet gigantyczne studia muszą gasić pożary po premierze swoich gier sieciowych. Tylko sęk w tym, że twórcy Islands of Nyne byli jak ten pies z internetowego komiksu: zamiast zająć się gaszeniem pożaru, siedzieli w jego epicentrum i popijali herbatkę.
W ciągu pierwszych tygodni żaden z problemów nie doczekał się rozwiązania. Liczba graczy spadła do kilkuset, potem do kilkudziesięciu. Ludzie próbowali zapomnieć, że wydali około 90 zł na ledwie działający szmelc, a samo Islands of Nyne pod koniec poprzedniego roku przeszło na model free-to-play. Nie zwiększyło to w żaden sposób liczby osób nim zainteresowanych. Tytuł pozostał klatkującym cmentarzem.