Gwiezdne wojny: Wojny klonów (Star Wars: Clone Wars). Najlepsze kreskówki dla małych i dużych dzieci
Spis treści
Gwiezdne wojny: Wojny klonów (Star Wars: Clone Wars)
- Gdzie obejrzeć? Netflix (pierwsze 2 sezony)
- Konwencja: przygoda, space opera
Mówcie sobie, co chcecie, ale ten serial uratował okres prequeli przed osunięciem się w absolutną hermetyczność i polityczną nudę. Zaczęło się od pilotażowego filmu animowanego w kinach, a potem wypuszczono animowany serial. Na początku niektórzy sarkali, jednak szybko umilkli.
Wojny klonów wypełniły lukę fabularną między drugim i trzecim epizodem Gwiezdnych wojen i w sumie zawstydziły kinowe widowiska jako opowieść o rycerzach Jedi (z pominięciem może otwierającej sekwencji Zemsty Sithów, która to scena broni się do dziś). Mamy tu wszystko, za co pokochaliśmy oryginalną trylogię – humor, akcję, przygodę, Lucasowy mistycyzm. Co więcej, w serialu działało to, co powinno zaskoczyć w prequelach, a jednak nie zaskoczyło.
Animację napędza bowiem kilka motywów przewodnich, które nie miały jak wybrzmieć w filmach. Relacja Anakina i Obi-Wana dostaje tu dość miejsca, by rozwinąć skrzydła. Widzimy, jak hartowało się ich braterstwo, przyjaźń, jak się uzupełniali. Obserwujemy wreszcie pełnoprawną, długą podróż młodego rycerza Jedi na ciemną stronę Mocy – i pokazano to dużo płynniej oraz wiarygodniej niż w kinie. Bo był na to czas.
Przez serial przewinęła się też plejada świetnych postaci drugoplanowych, znalazło się nawet dość miejsca dla tych, na których fani początkowo postawili krzyżyk – jak Ashoka Tano, która w trzecim sezonie pokazała pazurki. Sporo czasu antenowego dostały też tytułowe klony – i wśród nich mogliśmy ujrzeć kilka intrygujących postaci.
Pewnie, Wojny miały swoje problemy, niemniej fani przywiązali się do tego serialu tak bardzo, że pod koniec ciężko było się im z nim rozstać – i nawet całkiem nieźli Rebelianci nie utulili żalu po tej stracie.