Te gry-usługi to jednak nie jest taka żyła złota. Co wydarzy się w branży w 2020 roku?
Spis treści
Te gry-usługi to jednak nie jest taka żyła złota
Największą zmianą w graniu, jaką przyniosła ósma generacja, jest masowe upowszechnienie się gier-usług. Zamiast tworzyć większą ilość tytułów „na raz”, najwięksi deweloperzy postanowili zamiast tego produkować olbrzymie, rozwijane latami po premierze i wzbogacane o nową zawartość gry-usługi, projektowane tak, aby całkowicie angażować odbiorców.
Za podejściem tym kryła się jednak pewna duża pułapka. Czas graczy nie jest z gumy i tworzenie tak absorbujących tytułów siłą rzeczy nie pozwalało odbiorcom na obcowanie z większą liczbą gier – stałe paczki nowych rajdów, misji czy dziennych wyzwań skutecznie to uniemożliwiały. Twórcy sami ukręcili na siebie bat, tworząc gry na lata odbierające konsumentom chęć kupowania kolejnych produkcji.
I tak jak na początku generacji games-as-a-service okazało się żyłą złota, którą zachwycili się wydawcy, przebudowując pod tym kątem całą swoją politykę wydawniczą, tak pod koniec ostro się na tym przejechano. Electronic Arts wykoleiło się na Anthem, Bethesda wyrżnęła głową o glebę Falloutem 76, a Ubisoftowi po stworzeniu totalnej gry-usługi w postaci Breakpointa spadły wyniki finansowe.
Dla graczy to dobre wieści, bo te porażki zwiastują bardziej zrównoważone plany wydawnicze. Pierwszą jaskółkę mieliśmy zresztą w tym roku – Electronic Arts dało zielone światło Star Wars Jedi: Fallen Order (i zrobiło to po nieudanym starcie innej gry-usługi, Battlefronta 2), typowej grze single player, którą bez żadnych problemów można zacząć, przejść w określoną ilość godzin i skończyć. Bez czekania na nowe misje, bez dokupywania skórek, bez czasowych eventów. W przyszłym roku podobnego kroku wstecz możemy spodziewać się po Ubisofcie, a w ślady wspomnianych wydawców zapewne pójdą też inni.
Gry-usługi na pewno nie znikną całkiem, na to jest już za późno. Ale stawianie na ten model biznesowy w przyszłym roku nie powinno być już tak bezmyślne i ograniczyć się do tytułów, w których faktycznie ma on potencjał. A zwolnione zasoby ludzkie i finansowe zostać zainwestowane w bardziej tradycyjne produkcje, co zaowocuje większą ich liczbą. Oczywiście, o ile wydawcy i deweloperzy faktycznie wyciągną wnioski z popełnionych błędów.