Battlezone. Recenzje 14 gier na PlayStation VR!
Spis treści
Battlezone
W 1980 roku niekwestionowany wtedy lider oprogramowania rozrywkowego wypuścił na rynek grę zatytułowaną Battlezone. Pierwszoosobowa strzelanina, w której zasiadaliśmy za sterami czołgu, prezentowała czarno-biały trójwymiarowy świat wypełniony wektorowymi obiektami o konstrukcji siatkowej (wielokąty nieposiadające żadnego wypełnienia). Gra okazała się hitem salonów arcade i w kolejnych latach doczekała wielu klonów, remake’ów oraz rozwinięć zahaczających o gatunek strategii. Nowy przedstawiciel serii wraca do jej korzeni, pozwalając graczowi ponownie bezpośrednio pokierować czołgiem i posłać atakujących przeciwników tam, gdzie ich miejsce. Czyli w nicość.
W kategoriach VR Battlezone jest rozbudowaną pozycją, sprzedawaną w cenie najbardziej pożądanych hitów i oferującą dość długą, choć mocno powtarzalną, kampanię dla jednego gracza. Kilka typów misji, polegających zazwyczaj na obronie bazy, eskortowaniu konwoju lub rozsmarowaniu wszystkich przeciwników po schludnym, acz niezbyt bogatym w detale środowisku, wypełnionym nieskomplikowanymi bryłami, może się szybko znudzić. Tym bardziej że poziom trudności w kampanii dla jednego gracza jest bardzo wyśrubowany i nie wybacza żadnych pomyłek. Kiedy stracimy wszystkie życia, zaczynamy całą zabawę od początku – od pierwszej misji. Wprawdzie istnieje możliwość zakupienia dodatkowych żyć, ale jeśli skupimy się tylko na tym, by przetrwać, nie będzie nas już stać na żadną modyfikację czołgu.
Świetną rozrywkę znajdą tu osoby chcące pobawić się wspólnie. Produkcja umożliwia rozgrywanie pojedynków w kooperacji przeciwko sztucznej inteligencji i to właśnie ten jej aspekt sprawił mi najwięcej frajdy. Samo sterowanie czołgami przy pomocy Dualshocka jest bardzo wygodne, a tempo rozgrywki i sposób poruszania się w wirtualnym świecie są na tyle trafione, że nie powodują ani dezorientacji, ani szybkiego znużenia się grą.
Bound
Bound nie jest typowym przedstawicielem gier przeznaczonych do użytku z goglami do oglądania wirtualnej rzeczywistości. Zaprojektowana i wykonana przez polskie studio Plastic produkcja oferuje po prostu dodatkową opcję zabawy, pozwalającą cieszyć się obserwowaniem roztańczonej postaci bez konieczności rozdzielania obu światów – rzeczywistego i przedstawionego.
Pod względem artystycznym Bound jest wyśmienite. Wspaniały, choć niezbyt bogaty w detale, pulsujący świat i klimat zaserwowanej opowieści wyraźnie nawiązują do niezapomnianego Journey, próbując chwycić gracza za serce gracją poruszającej się bohaterki i niedopowiedzeniem, tak charakterystycznym dla dzieła studia Sony Santa Monica.
PlayStation VR pomaga lepiej poczuć wirtualne królestwo, jednak robi to za cenę wyrazistości oprawy graficznej. Spadek jakości nie jest aż tak dostrzegalny jak w przypadku dużo bardziej rozbudowanych tytułów, niemniej nie da się o tym fakcie nie wspomnieć.
Twórcy zastosowali interesujące rozwiązanie sterowania kamerą. W trybie standardowym porusza się ona płynnie wokół postaci tancerki. Po przełączeniu się w tryb VR zachowujemy kontrolę nad tym, co chcemy widzieć, ale ruch kamery realizowany jest w sposób skokowy i tylko wtedy, kiedy sobie tego życzymy. Sztuczka oszukuje nasz organizm, który nie odbiera bodźców niezgodnych ze stanem faktycznym, wobec czego unikamy niepożądanych efektów. Wydaje mi się, że jakikolwiek dyskomfort w przypadku tego tytułu dotyczyć będzie jedynie osób najbardziej podatnych na chorobę lokomocyjną.