Liga złoli – mroczne tajemnice czempionów LoL
Głównymi atrakcjami League of Legends są miażdżące zwycięstwa i zróżnicowani bohaterowie. Każde z nas znajdzie tam swojego ulubieńca, niezależnie od klimatu. A co, jeśli powiem, że Wasz pupil, Wasz main, najprawdopodobniej jest szaleńcem?
Spis treści
Jeśli graliście w League of Legends, prawdopodobnie ciskaliście już gromy pod adresem projektantów co bardziej przegiętych postaci. Oraz w stronę psychopaty, który wymyślił Teemo. Twórcom z Riot Games nie można odmówić zdolności sprawnego mieszania popkultury w historiach postaci ani chorej wyobraźni, którą te koktajle doprawiają. Przewijając galerię bohaterów, natkniecie się na zbrodniarzy wojennych, sadystów, psychopatów, morderców. To zgraja potworów, nie zawsze metaforycznych. Dziś przyjrzymy się grzechom kilku gwiazd Ligi. Wiele już znaliście, ale pomożemy na nie spojrzeć w ostrym świetle. Jak na przesłuchaniu.
Pewnie, w LoL-u występuje kilka mniej więcej pozytywnych, a przynajmniej naiwnych postaci, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Biorą udział w brutalnym turnieju, podczas którego mordują bez litości i przeżywają swoją śmierć po wielokroć. Jeśli wkraczasz między wrony, zaczynasz krakać jak i one. Kto by pomyślał, że mutacja RTS-a wyrośnie na zjawisko z tak niepokojącym tłem fabularnym, gdzie bohaterowie toną w morzu szarości? Oraz w oceanie krwi.
Historie niektórych bohaterów bywały zmieniane, czasem kilkukrotnie. Riot generalnie starał się wprowadzić więcej postaci w strefę szarości moralnej, żeby graczom łatwiej przychodziło polubić tych, którzy dotąd byli jednoznacznie źli. Nowe „lore” jest bardziej spójne, ale w starych wersjach też kryły się smakowite kąski. Dlatego przy niektórych opisach wykorzystuję również te nieaktualne motywy. Fajnie obserwować, jak zmieniały się pomysły projektantów Riotu.
Warwick – wilk jest dziki, wilk jest zły…
Predator to cienias przy Warwicku. Gdyby wiedział, że „tuningowany” wilkołak z Zaun czyha gdzieś w pobliżu, uciekałby ze strachu na statek kosmiczny. Ale i tak zareagowałby o ułamek sekundy za późno…
Krótko: Warwick jest lepszym i bardziej przerażającym drapieżnikiem niż Predator (zwłaszcza w nowych filmach) czy jego LoL-owy odpowiednik, Rengar. To bestia. Wspomagany toksynami skurczybyk, który krąży po ciemnych uliczkach steampunkowego Zaun i morduje kolejnych nieszczęśników. Resztkami człowieczeństwa przekierował bestialski instynkt na przestępców, ale jeśli ktoś postronny nawinie mu się na talerz, to koniec. Nawet nie będzie wiedział, co go zagryzło. A potem zaszlachtowało. A potem…
W nowym kanonie Warwick to postać tragiczna, mimo krwi na szponach. Kiedyś był przestępcą, który chciał się zmienić, odpokutować (istnieją poszlaki, że miał kogoś, na kim mu zależało, może córkę – ale ta historia to nie Ant-Man…). Pech chciał, że w niewyjaśnionych okolicznościach trafił na stół szalonego naukowca Singeda (do tego dżentelmena jeszcze przejdziemy, spokojnie).
Doktorek postanowił udowodnić sobie i światu, że w każdym drzemie potwór. Nie takie rzeczy udowadniał. Tyle że najwyraźniej pacjent nie przeżył operacji. A ponieważ nie było po co marnować miejsca w pracowni, znękane ciało Warwicka wylądowało w zsypie. I dopiero tam przeszło przemianę. Przebudzony wilkołak poczuł mały głód i ruszył szukać przekąski. Najpierw atakował kogo popadnie, a potem chyba zasmakował w bandytach. Cóż, przynajmniej przestępczość w Zaun spadła.
Powyższemu wcieleniu możemy współczuć. Warwick przed aktualizacją to był natomiast kawał drania. Pragnął zostać najsprawniejszym łowcą ludzi (a więc do zarzutów dochodzi handel żywym towarem, ładnie), więc wydębił od tegoż samego Singeda nieprzetestowany specyfik, by przekroczyć fizyczne ograniczenia. Sterydy weszły za mocno i też skończył jako wilkołak. Tyle że wtedy to lubił… Wiecie, wyostrzone zmysły sprzyjają handlowi żywym towarem. Pewnego razu dostał zlecenie na niewinną istotę z gwiazd, Sorakę, która leczyła potrzebujących. Udał jej przyjaciela, cierpiącego po śmierci żony nieszczęśnika, zmanipulował, a na końcu okaleczył. Dziecię gwiazd uciekło, ale to pewnie nie był pierwszy taki przypadek w karierze Warwicka.