autor: Damian Pawlikowski
Tomorrow Never Dies – PlayStation. James Bond 007 - najlepsze i najgorsze gry z agentem Jej Królewskiej Mości
Spis treści
Tomorrow Never Dies – PlayStation
Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, ciężko pisać o grach opartych na licencji agenta Jej Królewskiej Mości bez wzmianek o GoldenEye 007, tym bardziej że niemalże każda kolejna konsolowa produkcja wypuszczona po 97 roku starała się wykorzystać sprawdzony schemat i tym samym wkupić w łaski graczy. Powinniśmy zatem docenić twórców z Black Ops Entertainment za to, że nie ulegli pokusie klonowania utartej formuły i dwa lata po premierze kultowego dzieła Rare wyszli do nas z zupełnie świeżą inicjatywą – trzecioosobowym shooterem na PSX, Tomorrow Never Dies. Produkcja ta nawiązywała do filmu nie tylko tytułem, gdyż już same scenki przerywnikowe zapożyczono z obrazu Rogera Spottiswoode’a (podobny trick chciano też zrobić przy okazji konwersji The World Is Not Enough na Playstation 2). Niestety, ewidentny pośpiech przy tworzeniu gry i goniące autorów terminy, zbiegające się z kinową premierą Świata to za mało, sprawiły, że ciężko uznać twór chłopaków z Black Ops za szczególnie udany.
Nie wiadomo, czy zabrakło czasu, umiejętności, wyobraźni, czy też po prostu przysłowiowych jaj – Tomorrow Never Dies odcięło się od swojego znamienitego poprzednika nie tylko w kwestii perspektywy podczas rozgrywki, ale także natężenia emocji, które z niej płynęły. Mimo iż już pierwsze zapowiedzi sugerowały powstawanie taniej kopii popularnego wówczas Syphon Filter, fani Bonda wciąż wierzyli, że czeka ich powtórka z rozrywki z N64. Niewygodne sterowanie, przejawiające się m.in. w stałej konieczności przeglądania inwentarza w poszukiwaniu drugiej broni, czy graficzne babole, sprawiające, że strzelali do nas wrogowie znajdujący się poza naszym polem widzenia, zdecydowanie potrafiły napsuć krwi. Z kolei, kiedy już udało się dotrzeć do ciekawej i innowacyjnej sekwencji, takiej jak jazda na nartach albo sterowanie uzbrojonym odrzutowcem, po kilku krótkich minutach witał nas napis „mission complete”. Wyobraź sobie, że jako superagent z wywieszonym jęzorem oglądasz złoty pistolet na wystawie, a w odprawie tuż przed misją dostajesz taniego kapiszonowca z odpustu. I weź tu się człowieku wczuj...