autor: Michał Pajda
Bulb Boy – zielone strasznego początki. Jak straszą Polacy? Najciekawsze polskie horrory
Spis treści
Bulb Boy – zielone strasznego początki
KU CZCI ŻARÓWKOGŁOWEGO
Kumple w szkole dokuczali,
Żaróweczka zamiast łba.
Chętnie jednak w to zagrali,
Bo to całkiem dobra gra.
Mogłoby się wydawać, że przegląd najlepszych polskich horrorów growych zaczyna się stosunkowo niewinnie – wydaną w 2015 roku przygodówką 2D o tytule Bulb Boy autorstwa kilkuosobowego krakowskiego studia Bulbware. I tak w istocie jest, bo to produkcja najmniej straszna w całym zestawieniu. Już przy pierwszym kontakcie z Żarówkogłowym jesteśmy świadomi, że nie uświadczymy tu żadnych jumpscare’ów (patrz: ramka) i innych, bliżej nieokreślonych ekscesów audiowizualnych, po których koniecznością byłaby zmiana pieluchy. Gra jednak w żadnym materiale promocyjnym czy rozgrywce właściwej nie próbuje nas zwodzić i udawać przerażającej produkcji, którą zwyczajnie nie jest.
Co więc Bulb Boy robi w tym zestawieniu? Otóż pomimo swojej komiksowej konwencji, która w zdecydowanym stopniu wykracza poza ramy sztywno ustalanej „normalności” (a jakbyście inaczej określili produkcję, której bohaterowie zamiast głów mają żarówki, co?), jest to gra w jakimś (delikatnym) stopniu wywołująca dreszczyk emocji – można by pokusić się o stwierdzenie, że czyni to niemalże w limbowym stylu. Bulb Boy to przygodówka point & click o niezbyt wygórowanym poziomie trudności. Cechą charakterystyczną jest z pewnością oprawa wizualna skąpana w przeróżnych odcieniach zieleni – od fluorescencyjnie zielonej „głowy” głównego bohatera, która rozświetla przemierzane pomieszczenia, po mroczną butelkową zieleń otaczających go przedmiotów.
Kolejne pomieszczenia przemierzamy, kierując się oldskulową zasadą „klikania wszystkim na wszystkim” i rozwiązując proste zagadki. To gra na pierwszy rzut oka przeznaczona dla młodszego odbiorcy, jednak to wrażenie jest absolutnie mylne. Kilka razy produkcji Bulbware udaje się uśpić naszą czujność i zaatakować elementem, który być może nie przestraszy najprawdziwszych fanów horrorów, ale niedzielnych amatorów grozy już jak najbardziej – przykładem może być włochaty pająk, wyskakujący znienacka z ukrycia, gdy nieświadomi jego obecności podejdziemy do drzwi pokoju tytułowego bohatera.
Strach ma wielkie oczy...
Strach we współczesnej kulturze masowej prawdopodobnie najłatwiej można stymulować w grach wideo. Deweloperzy, podobnie zresztą jak twórcy kina grozy, bazują bowiem na utartych schematach i kliszach zakorzenionych w umysłach odbiorcy. To jednak gry, w przeciwieństwie do obrazów kinowych, pozwalają na większą immersję i współodczuwanie strachu za sprawą kierowania protagonistą. W grach wykorzystuje się sprawdzone motywy, które poddawane są jednak szeregowi wariacji. Najtańszym sposobem na uzyskanie pożądanej reakcji gracza są tzw. „jumpscare'y”, czyli „wyskakujące na twarz cokolwiek”, czemu towarzyszy najczęściej gwałtowny dźwięk. Twórcy starają się jednak, aby tego typu uprzykrzacze nie były bezpłciową kalką.
W przytoczonym w zestawieniu Observerze najstraszniejsze były... krakowskie gołębie. Idąc ciemnymi korytarzami kamienicy mogliśmy natrafić na martwe ptaszyska spadające z sufitu. Gołębiom zdarzało się także przelecieć przed oczami bohatera, przysłaniając nagle pół ekranu przy akompaniamencie gruchania i łopotu skrzydeł – i chociaż brzmi to absurdalnie, to przy odpowiednio zagęszczonym klimacie produkcji tego typu smaczki potrafią całkiem zgrabnie przetestować naszą wytrzymałość psychiczną.
Mówiąc wcześniej o stylu nawiązującym do Limbo, miałem na myśli również brutalne zgony, których nieraz doświadcza Bulb Boy. Są to między innymi dekapitacja i zmiażdżenie głowy czy jej eksplozja na skutek działania irytujących dźwięków wydawanych przez przeciwników. Ci również mogą wywołać uśmiech na naszych twarzach, niemniej są na swój sposób odrażający – i choć po chwili przyzwyczajamy się do ich obecności, i w głównej mierze skupiamy na ich pokonaniu, to pierwsze spotkanie należy do tych, które wzbudzają nerwowe podrygi. Żeby jednak ocenić Bulb Boya, trzeba pograć samemu, basta.