autor: Krzysztof Sobiepan
Same but different, czyli battle royale na dwa sposoby. Fortnite kontra PUBG - czym różnią się te gry?
Spis treści
Same but different, czyli battle royale na dwa sposoby
Zatrzymajcie mnie, jeśli gdzieś to już słyszeliście. Setka graczy dołącza do jednego serwera. Po mniej więcej minucie głupawki wszyscy wsiadają do jakiegoś podniebnego środka transportu, który pod losowym kątem przecina najeżoną wyposażeniem wyspę. Po wylądowaniu kolista „ściana śmierci” stopniowo kieruje ich... Aha, wystarczy? Tak, schemat typowego tytułu battle royale rzeczywiście jest dość powszedni. Ale już na tym etapie zauważyć można sporo ciekawych kontrastów. O ile Fortnite stara się zaprezentować wysoce przyswajalny destylat gatunku, tak Battlegrounds dumnie mówi „oto jestem”, pokazując moc systemów i battle royale w wersji reżyserskiej.
Czy warto zmieniać coś, co jest dobre?
Gry inspirowane sukcesem PUBG i F:BR często wydają się wynajdywać koło na nowo w poszukiwaniu jakiegoś wyróżnika, drobnej zmiany w ustalonym kanonie battle royale, która zaciekawi konsumentów. Sporo z nich czepia się Bogu ducha winnego okręgu – w The Darwin Project mapa podzielona jest na heksy, które w losowej kolejności przestają być dostępne. Radical Heights, zgodnie ze swoją stylistyką, postawiło na nieco pikselowate kwadraty, które stopniowo „zjadają” minimapę, tworząc dość przypadkowy wzór. Liczba graczy także jest modyfikowana, Dying Light Bad Blood proponuje kameralne mecze sześcioosobowe, podczas gdy Project X zbliża się do poziomu MMO z obiecywanymi czterema setkami zawodników.
Mapy i koła: bezkresny horyzont a błyskawiczne zrzuty
Najbardziej oczywistą różnicą między grami jest szybkość meczów, na którą wpływają zarówno natarczywość zaganiającego nas okręgu, jak i wielkość mapy. PUBG przoduje tu pod względem wielkości. Przemierzane obszary są znaczne i często wymagają znalezienia jakiegoś wehikułu. Ostatnio gra eksperymentuje też z przyspieszeniem niebieskiego koła, co ma zarówno swoich zwolenników, jak i oponentów. Duże połacie terenu skutkują mniejszym współczynnikiem „graczy na metr kwadratowy” i najczęściej zawodnikom udaje się wyszukać zaciszne miejsce do wylądowania i szybkiego wyposażenia się we względnym spokoju (oczywiście mogą też trafić na jeden z licznych „punktów zapalnych”). Ma to jednak mały minus – jeśli nie znajdziemy auta lub motoru, często jesteśmy skazani na swego rodzaju „symulator chodzenia” i przemierzamy sprintem pół mapy bez żadnej akcji dla przerwania tej monotonii. Jeśli wylądujemy szczególne daleko od pierwszego koła, może nam się też zdarzyć zemrzeć od „błękitu”, bez interakcji z innymi.
Mapa w Fortnite: Battle Royale jest znacznie mniejsza, co sprawia, że najpopularniejszą taktyką jest spadanie na gorące obszary, gdzie następuje szybka eliminacja większej części populacji serwera. Tilted Towers praktycznie w każdym meczu staje się masowym grobem. Jeśli zginiesz, to od kolejnej potyczki na wieżowcach dzieli Cię zaledwie minuta lub dwie, po co więc szarpać się o jakieś resztki. Oko burzy wydaje się zaś jedynie lekkim przypomnieniem, gdzie ogólnie należy się kierować, i w większości przypadków udaje się je wyprzedzić ze sporym zapasem.