autor: eJay & fsm
Atlas chmur – recenzja. FILMag #12 - świąteczny odcinek z Hobbitem i konkursem
Spis treści
Atlas chmur – recenzja
Zdaniem fsma
Wielkie kino. Dosłownie i w przenośni. Na seans szedłem z jednej strony jako nieskalany książkowym oryginałem widz, z drugiej zaś doskonale zdawałem sobie sprawę z masy 10/10 i równie wielu „przerostów formy nad treścią”, których dorobił się nowy film Wachowskich i Tykwera. Cieszę się, że po niemal trzech godzinach spędzonych na oglądaniu Atlasu chmur zdecydowanie bliżej mi do zachwycających się widzów. Film to ogromne, monstrualne wręcz przedsięwzięcie, które łączy sześć przedziałów czasowych – od XIX stulecia, przez dwa przystanki w XX wieku, po rok 2012, przyszłość dość daleką i niesłychanie daleką. Każda historia to barwne postacie, ich życiowe rozterki, dramaty, problemy oraz podświadoma wiedza na temat „czegoś więcej”. Że wszyscy i wszystko jest w jakiś sposób połączone. Fabuły jako takiej streścić się nie da, ale można opisać emocje. Potworne wręcz szatkowanie historii i urywanie wątków tylko wzmaga ciekawość widza początkowo zachwycającego się pieczołowitością, z jaką przygotowano stronę wizualną wszystkich historyjek, a potem autentycznie zaangażowanego w to, co dzieje się na ekranie. Ostatnia godzina to niezły galop. Osobne zdanie należy się charakteryzacji. Albo nie. Osobne słowo. Oscar! Albo i kilka Oscarów – za każdą metamorfozę jeden. W skrócie: według mnie to naprawdę jeden z najlepszych filmów 2012 roku.
Moja ocena: leciutko naciągane 9/10
Zdaniem eJaya
Film zdecydowanie lepszy, niż oczekiwałem, a mimo to czegoś mi w nim zabrakło. Aktorstwo, strona wizualna, montaż, charakteryzacja to ekstraklasa. Świetny jest także scenariusz i reżyseria (po trzech godzinach wpatrywania się w ekran nie czułem zmęczenia), ale o czym dokładnie jest Atlas chmur? Tykwer i Wachowscy stworzyli dzieło monumentalne, rozgrywane na sześciu odmiennych płaszczyznach, na każdej kierując się nieco innymi zasadami. Zabrakło mi jednak jednoznacznego przesłania. Film o przemijaniu? Miłości? Tego było już na pęczki. Niemniej cieszy fakt, że Wachowscy nie wyłożyli się na swoim pomyśle jak kiedyś Aronofsky w The Fountain. Świetnie się to ogląda, jak na wielowątkową narrację nie czuć chaosu, nie widać potknięć. Trzy godziny dobrej rozrywki gwarantowane.
Moja ocena: 7,5/10