autor: Patryk Fijałkowski
Angry Birds Go. Singlowe gry, które bez kasy nie pozwalały grać
Spis treści
Angry Birds Go
Angry Birds Go wsławiło się będącą najbardziej makro mikrotransakcją świata, oferując w okolicach premiery cyfrowego gokarta za ponad sto dolarów. A jeśli ktoś myśli, że na tym się skończyło, to wyraźnie nie docenia wielkich korporacji i ich pomysłowości.
Rovio się nie patyczkowało – dostaliśmy całkiem ładną i przyjemną u podstaw produkcję, w którą praktycznie nie dało się grać bez wydawania prawdziwej forsy. Limity na udział w wyścigach, czekanie na przyrost punktów energii, mozolny grind, bez którego nie sposób zwyciężyć w wielu zmaganiach...
Nie inaczej jest obecnie. Wystarczy jakieś 10–15 minut w Angry Birds Go, by stać się nieprzeciętnie „angry”. Jakby wszechobecnych nieprzyjemnych mikrotransakcji było mało, gra oferuje różne drobiazgi za obejrzenie reklam. Chcesz dające przewagę przyspieszenie na początku wyścigu? Obejrzyj trzydzieści sekund zwiastuna jakiejś mobilki. Nie chcesz? Spoko, nie klikaj. Ale przed reklamami nie uciekniesz, bo przy starcie wyścigu i tak jakaś może się włączyć. Już bez żadnego powodu i nagrody.
Energia też szybko się kończy, co oznacza, że nie da się już brać udziału w zawodach. Możemy, rzecz jasna, poczekać, zapłacić albo jeszcze raz obejrzeć reklamę, a jakże. Wyżebrzemy wtedy kilka punktów na jakieś dwa przejazdy, ale to jednorazowa akcja. Potem gra informuje nas, że nie ma póki co szansy na obejrzenie następnego zwiastuna. Pal licho, że chwilę później jakaś reklama (ba, ta sama co widziana już czterokrotnie!) i tak włączy się wraz z zaczęciem wyścigu (tego samego, na który uzbieraliśmy punkty, oglądając reklamę). A gdybyście podczas jazdy planowali użyć specjalnej umiejętności więcej niż raz, śpieszę donieść, że będzie to kosztować kilka kryształków – tych samych, które kupuje się za prawdziwe pieniądze.